10.18.2014

Rozdział 19: "Gdzie serce twoje, tam i dom twój."

               (z perspektywy Hayley)
                      

      Dwa i pół roku temu poczułam, że całe moje dotychczasowe życie się wali. Szybko zrozumiałam, że życie kończy się w chwili, gdy odchodzą ludzie, których obdarzamy największą miłością.
Słuchając spokojnych słów, opanowanego do granic możliwości doktora Petersa, zdałam sobie sprawę, że jest on potworem. Jego zachowanie było odrażająco nieludzkie, pozbawione jakiejkolwiek empatii. Równie dobrze mógłby mówić o pogodzie, lecz nie o śmierci.
-Termin najbliższego rezonansu magnetycznego jest na styczeń przyszłego roku.-oznajmił monotonnie, stukając długopisem  w niebieską podkładkę. Tata siedział zgarbiony na krześle, a mama z determinacją sięgnęła do torebki.
-Nie mamy tyle czasu, doktorze.-odparła moja matka i z wyraźnym wysiłkiem spróbowała się uśmiechnąć. Nie poszłam za jej przykładem- piorunowałam wzrokiem lekarza, sprawiając, że ten bał się na mnie spojrzeć.
-To już tak nie działa.- zaprotestował słabo, gdy mama wcisnęła mu do ręki czek na 1000$. Przyjrzałam się jej niebieskim oczom i ujrzałam w nich determinację.
-To kiedy jest najbliższy termin reznonansu magnetycznego?- zapytała z udawaną słodyczą,  niby od niechcenia dopisując kolejne zero do czeku. Cicho syknęłam, ale matka uderzyła mnie obcasem w kostkę. Wiedziałam, że wydaje teraz nasze ostatnie oszczędności. Obie byłyśmy zdesperowane, ale mama odrzuciła środki rozważnego myślenia. Mężczyźnie zaświeciły się oczy i schował łapczywie papierek do kieszeni lekarskiego fartucha.
-Zapraszam jutro do gabinetu 103.- odpowiedział z rozlazłym uśmiechem na twarzy. Czek został przyjęty.
Tata nie poruszył się do końca wizyty.

                                  ***
                          (Hayley)

                         14.07.2013r.

-Nie chce mi się jeść.-wymamrotał wrak człowieka, którym był mój ojciec. Patrząc na jego koszmarny stan, fioletowe ślady pod oczami oraz sine usta, miałam ochotę stanąć na środku pokoju i rozpłakać się.
-Nie chce mi się patrzeć jak umierasz.-odparłam ze złością, odstawiając talerz z jedzeniem na stół.
Usiadłam przy tacie i wbiłam w niego wzrok, próbując odgadnąć jego myśli. Niedawno miałam 17 urodziny, o których każdy zapomniał. Mama siedziała non stop w pracy, próbując zarobić na leczenie taty w klinice, a ojciec...
  On tylko leżał na kanapie i niecierpliwie czekał na śmierć, która ukróciłaby jego cierpienia. 
      Czułam, że opiekuję się obojgiem: przygotowywałam ziołowe kąpiele mamie, która przychodziła zestresowana po pracy, gotowałam, sprzątałam w domu i dbałam żeby wszystko było w jak najlepszym porządku. Zerwałam z Jasonem, którego i tak nigdy nie darzyłam szczególnym uczuciem. Całkowicie zrezygnowałam ze swojego życia, chcąc w jakikolwiek sposób pomóc.
-Kocham Cię, tato.-dwie ogromne łzy poleciały mi po policzkach i zniknęły w gęstwinie rudych włosów.
     Płacz był dużo gorszy niż krzyk złości czy usilne błagania. Płacz pokazywał, że się poddałam i straciłam wszelką nadzieję. Cierpałam ja, cierpiała mama oraz cierpiał tata. Umieraliśmy psychicznie z każdym dniem następującej choroby.
Obserwowałam poznaczoną zmarszczkami mimicznymi  twarz ojca, gdy pogrążyła się w głębokim śnie: wydawał się spokojny, ale od czasu do czasu szeptał jakieś niezrozumiałe dla mnie słowa. To był znak, że przestaje działać morfina, którą podała mu pielęgniarka kilka godzin wcześniej.
Położyłam dłoń na jego dłoni i poczułam jakąś nieznaną siłę, która rosła we mnie z sekundy na sekundę. Czułam jak wzrasta temperatura mojego ciała i westchnęłam cichutko. Miałam wrażenie, że znajduję się w jakimś śnie, gdyby nie fakt, że odczuwałam wszystkie zmysły kilkanaście razy mocniej niż zwykle. 
Z mojej dłoni popłynęły blaski czerwieni i złota, które gładko przeniknęły do ciała ojca. Zszokowana tym co się działo, siedziałam tak dopóki nie poczułam, że jestem wykończona tą dziwną czynnością.
Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie jeden fakt: gdy oderwałam palce od skóry James'a Cantley, włączył się alarm przeciwpożarowy.               ***

-O czym myślisz?-Rothen odwrócił się plecami do swojej podopiecznej i zajął się przygotowywaniem herbaty. Zamaszystym ruchem dłoni chwycił fiolkę wypełnioną czerwonym płynem i wlał kilka kropel do swojego kubka. Napój zabarwił się na bordo, a starzec nieufnie zbliżył twarz do kubka.
-Nigdy nie lubiłem dzikiej róży.- szepnął sam do siebie i z cichym westchnieniem zaczął pić małymi łykami. Taki sam napój przygotował dla Strażniczki Ognia.
-Myślałam o mojej rodzinie.-odparła po dłuższej chwili Rudowłosa, a jej nieobecne spojrzenie wskazywało na olbrzymie roztargnienie. Dziewczyna stukała końcówką pióra w zeszyt oprawiony w brązową skórę, nie zdając sobie, że pióro nadal barwi na niebiesko.
-I jaki jest wynik twoich rozmyślań?-zapytał spokojnie Rothen, kładąc przed wychowanką parujący napój.
-Chciałabym im wszystko powiedzieć. O tym, że jestem Strażniczką, że okłamuję ich od czterech miesięcy i jest mi z tego powodu przykro, że ktoś mnie tropi i chce mi zrobić krzywdę... Chciałabym im powiedzieć.-wyznała cicho, zamykając oczy.
-Nie wolno Ci, Hayley.-ostry, tak niepodobny do Rothena ton, przywrócił dziewczynę do życia. Wbiła w niego zaskoczone spojrzenie, machinalnie przestając się bawić piórem.
-Rothenie...-zaczęła ostrożnie Rudowłosa, przegryzając dolną wargę: zawsze to robiła, gdy była nieco zestresowana, lecz zdeterminowana walczyć o swoje.- Nie znasz ich. Wychowali mnie i zadbali o moją edukację, szczęście, o wszystko. Nie mogłam sobie wymarzyć lepszej rodziny.
-Gdyby Evanna żyła to wszystko wyglądałoby inaczej.-odparł równie hardo, nieco podnosząc głos- Równowaga między światami nie może zostać zachwiana. Nie pomyślałaś o tym, że kiedy dowiedzieliby się o twoim Darze to ze strachu o własne życie mogliby ci zrobić krzywdę? Albo pozwolić innym cię krzywdzić?
-To moi rodzice.- syknęła niepohamowanie Hayley, wstając gwałtownie z fotela. Nie umiała do końca kontrolować swojej mocy i czuła, że końcówki jej włosów płoną żywym ogniem- Myślisz, że zrobiliby to? Kochają mnie i nie pozwolą abym...
-Ludzie robią różne rzeczy.-Starzec się wyprostował i podszedł bliżej wychowanki- Głupota naszych istnień nie zna granic. Gdyby twoja matka żyła, wiedziałabyś, że im dłużej trwa niewiedza ludzi na temat Strażniczek, tym lepiej.
-Gdyby twoja matka żyła..-warknęła sarkastycznie Hayley, odgarniając ciemnorude włosy do tyłu- Tylko szkoda, że nie żyje, a ja muszę non stop okłamywać rodziców, których kocham najbardziej na świecie.
-Niekiedy kłamstwo jest lepsze niż prawda.
     Hayley spojrzała na starszego mentora z tak olbrzymim bólem w oczach, że niemalże pękło mu serce. Mężczyzna natychmiast pożałował swoich słów i wyciągnął dłoń w kierunku Rudej, chcąc ją dobrodusznie poklepać po ramieniu.
Martwił się o nią, jej bezpieczeństwo, zdrowie. Chciał aby była w Aramenie szczęśliwa, nie myśląc zbytnio o zwykłych, ludzkich uczuciach, a o tych dość często zapominał odkąd kilka lat temu umarła jego żona, Karen.
-Wychodzę.-zapowiedziała ostro, strącając jego rękę. Odwróciła się i szybkim krokiem wyszła z mieszkania. Kątem oka, Rothen, zauważył jej delikatną złotą bransoletkę na nadgarstku, która zaświeciła się w pierwszych promieniach słonecznych tej zimy.

                           ***
                      18.01.2014r.

-Dobra, sprzedałyśmy telewizor.-Hayley uśmiechnęła się szeroko do mamy i wcisnęła w jej drobną dłoń plik kilkunastu banknotów. Joanne skrupulatnie przeliczyła całą kwotę i schowała ją do przepięknej drewnianej skrzyneczki, która w jej rodzinie przechodziła z pokolenia na pokolenie. Panna Cantley zapisała rząd kilku cyfr w zeszycie i usiadła na krześle z westchnieniem ulgi.
-Prawie 25 tysięcy dolarów.-rzuciła lekko, odgarniając pasmo ciemnorudych włosów z twarzy- Starczy nam na sfinansowanie pobytu taty w szpitalu na trzy miesiące.
Matka nie wydawała się być taka zadowolona.
-Weź pod uwagę fakt, że ten cholerny Peters radzi nam go przenieść do Jacksonville, gdzie podobno jest najlepsza klinika do walki z rakiem. Będziemy musiały się przenieść, a przeprowadzka kosztuje. Musiałybyśmy sprzedać dom, a to nie będzie takie łatwe. Teoretycznie.... Co zrobimy za trzy miesiące, gdy skończą nam się pieniądze, a nie będziemy miały już czego sprzedać?
   Nieoczekiwanie ciałem pani Cantley wstrząsnął niemy szloch, a po chwili kobieta schowała twarz w dłoniach. Ley dostrzegła złotą obrączkę, którą matka nosiła od dnia ślubu i pomyślała, że jeszcze nigdy nie spotkała się z miłością tak wielką jak jej rodziców.
     Rudowłosa podeszła do Joanne i otoczyła jej drobną postać ramionami, modląc się by i po jej twarzy nie pociekły łzy.
-Damy radę, przetrwamy to wszystko.-powtarzała niczym mantrę, delikatnie głaszcząc ją po matowych włosach.
      Trwały w takich pozycjach przez dłuższy czas, dając sobie nawzajem same dobre uczucia, takie jak otucha, bezgraniczna miłość oraz zaufanie.
-Pojedziemy do Jacksonville w na początku maja, zapiszę się do szkoły na przyszły semestr, sprawdzimy domy i klinikę... I pójdziemy nad morze. Zawsze lubiłaś morze, prawda mamo? A teraz będziemy tak blisko niego. Wszystko się ułoży.-dziewczyna po kolei wyliczała pozytywy, próbując poprawić ukochanej osobie humor-Miałaś mi pokazać swoje nowe projekty. Wierzę, że w nowym mieście będą się bić o tak kreatywną osobę jaką jesteś.-zakończyła zachęcająco, mając nadzieję, że nieco odwróci uwagę mamy od problemów.
-Ta kolekcja będzie zainspirowana jesiennymi kolorami. Jeśli wejdzie w życie w sierpniu to będę zachwycona.-wymamrotała bez życia Joanne i uwolniła się z ramion córki, po czym podreptała sztywno do niemalże pustego gabinetu. Jej jedyne dziecko zostało samo w kuchni.
-Wszystko będzie dobrze. Wszystko będzie dobrze. Wszystko będzie dobrze.-wyszeptała Hayley, obejmując się ramionami. W myślach pożegnała się z gwarnym Nowym Jorkiem i bez żalu pomyślała o wyjeździe.
"Gdzie serce twoje, tam i dom twój "

                                      ***
   Dziewczyna wypadła z mieszkania Rothena i jak burza zbiegła po kamiennych schodach prowadzących na parter. Zręcznie wymijała Magów oraz uczniów, których od niedawna przybywało do Akademii coraz więcej.
     Nie miała planów co do wykorzystania czasu, aczkolwiek miała przeczucie, że bieg ukoi jej nerwy. Ukierowała swoje kroki do jednego z wielu korytarzy i wpadła do Sali Kryształowej. Z zaskoczeniem zauważyła, iż znajduje się tam wielu młodych ludzi ubranych w czarne stroje z błękitnymi przepaskami na nadgarstakch.
     Wmieszała się w tłum i bez powodzenia próbowała się przedostać na drugi koniec sali, gdzie mogła przejść przez ciemnoszary łuk. Rozejrzała się za innymi drogami ucieczki z Akademii i z zaskoczeniem ujrzała uśmiechniętego Javiera stojącego pod jednym z kryształowych filarów. Miał na sobie taki sam strój jak pozostali, lecz nie posiadał niebieskiej przepaski: zamiast niej miał na czarnej kurtce kilka srebrnych pasów.          Chłopak uśmiechał się do swoich towarzyszy w postaci niewysokiej brunetki o roziskrzonym spojrzeniu oraz czarnowłosego chłopaka, który z ulgą odpinał pas z bronią. Hayley jeszcze nigdy nie widziała tak zadowolonego z życia mentora i z przebłyskiem zazdrości w oczach, odwróciła się od tamtej trójki.
  Po chwili poczuła, że musi zapamiętać widok szczerze uśmiechniętego Javiera i ponownie zwróciła ku niemu swój wzrok. Chłopak zauważył ją po zaledwie kilku sekundach i utkwił w niej zdziwione spojrzenie. Jego znajoma, drobna brunetka podążyła za wzrokiem blondyna i również spojrzała na Hayley. Uśmiechnęła się do niej zachęcająco i powiedziała coś do swoich kompanów co wywołało u nich śmiech.
     Panna Cantley odwróciła głowę i bezceremonialnie przepchnęła się przez mały tłum stojący pod wyjściem. Z ulgą, przedostała się przez zapierający dech w piersiach most unoszący się kilkanaście metrów nad ziemią, podtrzymywany przez trzy wytrzymałe filary. Ruda starała się nie patrzeć w dół, obsesyjnie walcząc z lękiem wysokości. Niedługo potem dotarła do początków olbrzymiego lasu, znajdującego się na wzgórzach, które naprzemiennie opadały i się wznosiły.
Rudowłosa rozpoczęła swój bieg, jakby zależałoby od tego jej życie.

                             ***
                         (Javier)

     Tuż po tym jak zauważył ją wychodzącą z Sali Kryształowej, miał ochotę biec za nią i dowiedzieć co się z nią dzieje. Wydawała się nieco wytrącona z równowagi, a jej zielone oczy były szkliste. Zastanawiał się usilnie co mogło stać za gwałtowną zmianą jej humoru- gdy widział ją nad ranem wydawała się opanowana i zadowolona z życia.
-Nie mogę uwierzyć, że wkopałeś się w to całe mentorstwo.-zaśmiał się cicho Victor, wodząc wzrokiem po zebranych Zwiadowcach w Sali Kryształowej. Już nie mógł doczekać się rozpoczęcia nowego semestru, który miał nastąpić za zaledwie trzy tygodnie.
-Sytuacja była wyjątkowa.-odparł Javier, wzruszając ramionami. Myślami był daleko, co zresztą zauważyła Elaysis.
-Sytuacja była wyjątkowa..-powtórzyła z chytrym uśmiechem- Jej uroda jest wyjątkowa. Może nareszcie naszemu Javier'owi ktoś się spodobał?
-Wziąłem ją na wychowankę nie wiedząc jak wygląda.-odparł śmiertlenie zły blondyn, próbując spiorunować spojrzeniem El.
-A więc przyznajesz, że jest śliczna?-zapytała chytrze, unosząc brew, aż ta zniknęła pod prostą grzywką.
-Przymknij się, Elaysis.
-Skąd pochodzi? W Aramenie nie często widuje się rude włosy.-dziewczyna nie dawała za wygraną, koncentrując się na wyrazie twarzy przyjaciela.
-Jest Aramenką.-syknął Javier, czując się źle w rozmowie o wychowance. Nie chciał się do tego przyznać, ale martwił się o nią.
-Ja obstawiałabym Valior, ale nie będę się sprzeczać. Jaka jest?
-Upierdliwa.-syknął blondyn i poszukał mentalnego wsparcia u Victora- Te dwie cechy was łączą, Elaysis.
-Nie mów tak o niej.-poprosił grzecznie brunet i przygarnął dziewczynę do siebie, kładąc dłoń na jej ramionach. El nie zauważyła iskierek szczęścia w oczach wieloletniego przyjaciela.
-Nie zmuszaj go by kłamał.-uśmiechnęła się ciepło i z powrotem skierowała wzrok na Javiera- Jest Uzdolnioną?
-Jest Strażniczką Ognia.-wyznał w tajemnicy, najciszej jak potrafił. Te trzy słowa wywarły na obojgu olbrzymie wrażenie- Elaysis wyprostowała się i uśmiechnęła się zszokowana, a Victorowi rozszerzyły się źrenice.
-"Cztery, co umiały panować nad żywiołami,
Cztery, co ciemności mogły zapobiec,
Cztery, co pragnęły dobra na świecie,
Cztery, co w walce nieszczęśliwie poległy"-wyrecytowała z pamięci Elayzis. Wiersz odnosił się do pierwszego pokolenia Strażniczek i całość była wymagana na ocenę w szkole. Dziewczyna dostała wtedy najlepszą ocenę w klasie, co do tej pory wypominała blondynowi. Javier zawsze był z wszystkiego najlepszy, co niezmiernie denerwowało El. To było niemożliwe być tak idealnym.
-Ładnie.-pochwaliła nieznajoma Białowłosa o przenikliwych szaro-niebieskich oczach, która pojawiła się znikąd obok Javiera. Ubrana była w długą szarą sukienkę, spod której wystawały czubki białych butów na niewielkim obcasie.-Nie widziałeś może Hayley, kretynie?
-Miła jak zawsze.-Javier wywrócił oczami i po krótce przedstawił Katherinę swoim znajomym.-Gdzieś biegła, prawdopodobnie wzięła sobie do serca moją prośbę o jak najczęstszych treningach. Coś jeszcze, kretynico?
-Jav, tak nie wypada odnosić się do kobiety.-syknął Victor, niezbyt rozumiejąc sytuację. Nie było go kilka miesięcy, a po powrocie zastał innego przyjaciela niż przed wyjazdem, z niewiele młodszą wychowanką u boku oraz nieznajomą dziewczyną, która zachowywała się tak jakby znała go od dawna.
-Dziękuję.-ta odparła lekko, obdarzając go delikatnym uśmiechem- Daj znać jak moja siostra wróci. Muszę jej przekazać najnowsze wieści. Ta nowa podobno kręci się gdzieś w Jacksonville, Seraphine ją śledzi.
-Nie jesteś podobna do twojej siostry.-wymknęło się Elayzis, gdy tajemnicza Białowłosa odwróciła się w stronę wyjścia. Nie zrozumiała nic z krótkiego monologu nieznajomej, oprócz określenia "Rudej od Javiera" siostrą. Nigdy nie widziała tak różnych osób. Nie mogąc pohamować ciekawości, El przyjrzała się dziewczynie. Dopiero teraz zauważyła, że nastolatka sunie w powietrzu, kilka centymetrów nad kryształową podłogą.
-Nic dziwnego.-odparła z tajemniczym uśmiechem- Więzy bycia Strażniczkami są między nami mocniejsze niż więzy krwi.
   Javier otaksował ją spojrzeniem i ze zrezygnowaniem w oczach ją pożegnał. Chwilę później oznajmił, że idzie poszukać "tej upierdliwej Rudej", uciekając wzrokiem przed uśmiechowi wieloletniej przyjaciółki. Z gracją wieloletniego Zwiadowcy skierował się ku wyjściu i wkrótce zniknął. Nowi uczniowie patrzyli na niego z podziwem i niemalże z namaszczaniem wskazywali na jego srebrne pasy na ramionach kurtki.
     Victor i Elayzis zostali sami pod filarem, podczas gdy chłopak nadal trzymał dłoń na ramieniu dziewczyny. Serce biło mu nieco szybciej Przyjaciółka w ogóle nie zwracała na ten gest uwagi.
-Widziałam przed chwilą dwie Strażniczki, Vic, uwierzysz w to? Chyba zaraz zemdleję.-mruknęła podekscytowana brunetka, a w jej głosie można było wyczuć pewną dozę teatralności.
-Nie martw się, nawet jeśli zemdlejesz to cię złapię.-odparł pocieszająco chłopak, a w jego głowie szalały różne myśli. Byli zupełnie sami, bez obecności Javiera... Victor poczuł buzującą adrenalinę w żyłach oraz gwałtowny przypływ odwagi. Może to była ta chwila, kiedy miał jej powiedzieć, że...
-Cory!-krzyknęła z niepohamowaną radością brunetka i z łatwością odtrącając dłoń przyjaciela, przebiegła przez zatłoczony hol i wpadła w ramiona swojego chłopaka.
   Victor z zamyśleniem patrzył jak się całują i z roztargnieniem wysunął wniosek, że ta czynność nie może być przyjemna jeśli ten ohydny brudas gniecie jego przyjaciółce nos. Odgonił od siebie myśl, że gdyby istniała możliwość zamiany z chłopakiem Elaysis, to nie traciłby chwili i znalazł się na jego miejscu.
Chłopak się odwrócił od tej całej sceny i westchnął smutno. Czuł ból porównywalny do rozrywania serca na malutkie kawałeczki.

                                ***
         Blondyn bezszelestnie wyszedł zza lini sosnowych drzew i podszedł do dziewczyny siedzącej na skraju białego klifu. Wydawało mu się to niepokojące, biorąc pod uwagę lęki jego wychowanki. Czy ktoś, kto boi się wody oraz wysokości siedzi spokojnie na szczycie skalnego urwiska?
Dziewczyna drgnęła, gdy ujrzała Javiera, ale bez słowa sprzeciwu pozwoliła mu usiąść obok siebie. Mentor ujrzał na policzkach Hayley kilka łez, które musiały pojawić się całkiem niedawno, gdyż oczy Strażniczki były nadal lekko zaczerwienione.
-Coś się stało?-zapytał swobodnie, wpatrując się w przestrzeń przed siebie. Ocean był wyjątkowo spokojny, złote słońce powoli zbliżało się ku horyzontowi. Wokół tej dwójki panowała idealna cisza, przerywana od czasu do czasu powiewem wiatru, który poruszał ostatnie niedobitki liści pozostające na drzewach. Hayley już kiedyś zwróciła uwagę na zmienność pogody w Aramenie. Zima była wyjątkowo lekka, odczuwało się ją raczej jak ciężką jesień. Mimo zapewnień Javiera, że za niecały miesiąc cała stolica będzie nie do poznania, Ley nie chciała w to uwierzyć. Było jej ciepło i tylko to się dla niej liczyło. Nienawidziła niskich temperatur i śniegu. Poza tym, Elsweyer oraz Ziemia różniły się nie tylko w długości doby. Hayley uznała, że jeśli tu jest początek grudnia, to na Ziemi była połowa lutego.
-Dziś po prostu jestem mocno rozchwiana, nic więcej.-odpowiedziała smętnie, nie patrząc na blondyna. Bawiła się sznurówkami swoich czarnych butów.
- Ja też mam gorsze dni, ale nie wylewam wtedy oceanów łez.-chłopak wywrócił oczami i skupił wzrok na spokojnych falach, które delikatnie obijały się o piaszczysty brzeg. Sprawiało mu to pewne ukojenie.
-Nie płakałam.-zaprotestowała słabo Ruda i przetarła wierzchem dłoni mokre policzki. Chłopak pokręcił głową i ze zrezygnowaniem uniósł kąciki ust. Ley zauważyła delikatny dołeczek na prawym policzku Javiera.
 -Chciałabym powiedzieć o wszystkim rodzicom.-wyżaliła się po chwili i z zaskoczeniem uznała, że słowa same wylewają się z jej ust- Czy naprawdę nie mogę? A jeśli coś mi się stanie i będą się martwili? Znając mamę, postawi całą policję w Stanach Zjednoczonych aby mnie znaleźli.
-Policję?-przerwał jej zainteresowany Javier.
-Nasi miejscy Zwiadowcy, utrzymują porządek i ścigają przestępców.-odparła Rudowłosa, śmiejąc się w duchu.
-Ale u was są dziwne nazwy.-skrzywił się blondyn i podjął wątek-Jeśli coś ci się stanie, to znajdę twoich rodziców i im wszystko powiem.
-A jeśli umrę?-zaprotestowała słabo Hayley, sunąc palcem po złotej bransoletce znajdującej się na nadgarstku. Javier odczytał w milczeniu grawer "Na piętnaste urodziny od Rodziców" i westchnął.
-Od tego tu jestem abyś przeżyła, Hayley.-odparł oczywistym tonem, łapiąc się na podziwianiu jej zielonych oczu-Pamiętasz jak niedawno ci powiedziałem, że ratowanie ciebie będzie moją pracą na cały etat? Nie żartowałem.
Odwrócił wzrok i zaczął się intensywnie wpatrywać w słońce, które chowało się powoli w oceanie. Rudowłosa poszła za przykładem mentora i z niemym zachwytem w oczach obserwowała niecodzienne zjawisko. Złocista kula światła chowała się w spokojnej tafli wody, sprawiając, że obojgu przyśpieszyło bicie serc. Ley pomyślała sobie, że w przyszłości mogliby zostać prawdziwymi przyjaciółmi...
Mieli wrażenie, że są świadkami czegoś niezwykłego.

I może tak było.

                              ***

Dzień dobry, witam wszystkich po...dwóch miesiącach. Pamiętacie mnie jeszcze? Mam taką nadzieję.
Poprzedni rozdział był strasznie długi, stąd taka przerwa między dodawaniem. Mała ilość komentarzy też trochę przeważyła szalę, ale to już nie jest ważne. Piszę, ponieważ to kocham i nic chyba tego nie zmieni :)
Wprowadziłam tu bardzo dużo zmian czasu, narratorów.. Mam nadzieję, że się połapiecie co i kiedy się dzieje. Poznajemy dwie nowe postaci, Elaysis i zakochanego w niej na zabój, Victora.
Hayley przeżywa prawdziwy rozłam poglądów, jej marzeniem jest uświadomienie rodziców kim jest, a Javier.... Wydaje się wreszcie interesować postacią młodszej wychowanki.
Następny rozdział pojawi się w przeciągu dwóch tygodni, zapraszam serdecznie. Będzie się dużo działo :)
Lots of love,
Hayley 😘

4 komentarze:

  1. Kocham to opowiadanie *.* Przez te dwa miesiące niecierpliwie czekałam i... w końcu się doczekałam fantastycznego rozdziału :'))
    Elaysis i Victor, hmmm chyba polubię te postacie xdd Chłopak broni kobiet i jest nieszczęśliwie zakochany, a dziewczyna tego nie zauważa... Może być ciekawie ;33
    Jestem za tym, żeby Javier był z Hayley! <33 To by było słodkie :*
    Współczuję jej tych problemów w domu. Ojciec ma raka, a ona z matką robią wszystko, by go uratować... Są dla niego wsparciem w najcięższych chwilach... Podziwiam :))
    Czekam na następny wpis, który mam nadzieję, że pojawi się już niedługo :D
    +Życzę weny i pozdrawiam C; <33

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ci bardzo, to niezwykle miłe z twojej strony :) Z #Jayley nigdy nic nie wiadomo... A Victor i Elaysis mają przed sobą jeszcze długą drogę :)
      Pozdrawiam <3

      Usuń
  2. Nareszcie.. .Sorry, że wcześniej nie przeczytałam, ale nie miałam czasu. Uwielbiam jak piszesz! Bardzo mi tego brakowało. Zdażało się, że wchodziłam na Destiny odruchowo po włączeniu komputera i w tedy uświadamiałam sobie, że przecież nic nowego i tak tam nie ma.
    Nie mogę się doczekać, aż akcja się rozkręci i nadejdą "mroczne dni " ^^ Pogodziłam się już ze złem hahaha --> wiesz o co mi chodzi XD
    Czekam na więcej <333

    OdpowiedzUsuń