*ten fragment rozdziału czyta się przyjemnie przy nucie Stay with me*
Długi weekend tego roku nadszedł zupełnie niespodziewanie. Ludzie cieszyli się, że mogą odetchnąć od zgiełku pracy, a młodzi z umiłowaniem spędzali wolny czas od szkoły i zadań domowych. Wprawdzie wiosna przyszła z dnia na dzień, a ludzie z zadowoleniem zrzucali ciepłe płaszcze na rzecz cienkich kurtek ale nie zmiana ubrań najbardziej zastanawiała Hayley. Dziewczyna siedziała swobodnie na parapecie w swoim domu w Jacksonville i z wrodzoną ciekawością przyglądała się życiu, które toczyło się na jej ulicy. Promienie słoneczne padały łagodnie na jej bladą twarz, dając jej poczucie bezpieczeństwa i samozadowolenia. Miała ochotę zacząć się śmiać i uśmiechać bez powodu. Aż szkoda było jej zostawiać słoneczne Jacksonville na rzecz burzowego w tamtym czasie Aramenu, do którego miała niedługo przybyć.
-Upieczemy dziś ciasto, Florence?-zapytała się wygrzewającego się na słońcu kota i z zaskakującą łatwością zeskoczyła z parapetu. W międzyczasie związała ciemnorude włosy w koka i zerknęła w swoje lustrzane odbicie. Nie chciała przed sobą tego przyznać, ale wydawało jej się, że od czasu jej regularnych wizyt w Aramenie zmieniła się nie tylko psychicznie ale i fizycznie.
Nastolatka popędziła schodami w dół, dziękując Bogu za to, że nie potknęła się na śliskich stopniach i niczym szalony wiatr wpadła do kuchni. Jej mama siedziała na kuchennym blacie a na kolanach trzymała biały szkicownik. Hayley dostrzegła nowe projekty sukienek i z uśmiechem pochwaliła jedną, ciemnozieloną z długim, odczepianym trenem.
-Też tą lubię.-odparła zarumieniona pani Cantley, wodząc wzrokiem po twarzy jedynej córki- Pragnęłam oddać kolor twoich oczu w tym projekcie. Myślę, że jeżeli wiosenna kolekcja nie dojdzie do skutku to zaproponuję kreacje wieczorowe.
-Słusznie.-Hayley pokiwała głową i schyliła się po srebrną miskę. Zamierzała skoczyć jeszcze do sklepu po parę niezbędnych produktów, gdy przeszedł ją zimny prąd. Naczynie wypadło dziewczynie z rąk, podczas gdy ta gwałtownie się wyprostowała i z olbrzymią ostrożnością zbliżyła się do niewielkiego okna wychodzącego na główną ulicę.
Jej niecodzienne, nieco przerażające zachowanie zmusiło Joanne Cantley do zakończenia swojego monologu o szyciu i chińskich tkaninach. Kobieta natychmiast zeszła z blatu, niezgrabnie lądując na podłodze obok córki. Dziewczyna zerknęła na nią i skrzywiła się delikatnie.
-Siedź cicho.-rzuciła w stronę matki i pokręciła głową. Zrobiła krok w tył i nieco oddaliła się od szyby.- To znowu Jason, kolega ze starszej klasy. Wydaje mi się, że mnie polubił i często dostaje zaproszenia żeby gdzieś z nim wyjść. Wydawało mi się, że stoi pod naszym domem ale widocznie zaszła pomyłka.-Hayley łgała jak z nut, byleby matka uwierzyła w tą sytuację. Prawda była jednak zupełnie inna.
-Jadę już do Katheriny. Czeka tam na mnie, dziś i jutro będziemy robiły elewację domku letniskowego , wiesz? Tam i tak nie ma zasięgu, więc nie dzwońcie. Macie do mnie przecież pełne zaufanie, czyż nie?-Rudowłosa wyszła prędko z kuchni i zrobiła szybki rekonesans obuwia stojącego w przedpokoju. Chwyciła szybko parę najtrwalszych butów do biegania jakie posiadała i zdecydowała się ubrać szarobury płaszcz z kapturem, który z powodzeniem zakryłby jej kolor włosów. Joanne, nie zdając sobie sprawy z powagi tejże sytuacji, nie mogła pohamować swojego śmiechu, widząc jak jej córka miota się po pomieszczeniu.
-To naturalne, że chłopcy się tobą interesują.-uśmiechnęła się szeroko do córki i podała jej plecak z ubraniami, który był przygotowany na jej wyjazd już od kilku dni.
Pani Cantley zdążyła się przyzwyczaić, iż jej córka co drugi weekend wyjeżdża z najlepszą przyjaciółką na klify, by remontować stary domek należący do państwa Cuphenburt. Wprawdzie z początku targały nią obawy przed jej białowłosą przyjaciółką o nieco szalonym charakterze ale te dosyć szybko zniknęły. Jej jedyne dziecko wracało z takich wypadów wyraźnie ożywione, z większą niż zawsze ochotą do życia. Wydawała się być znacznie zdrowsza oraz wysportowana, co nieco dziwiło jej matkę. Przypuszczała, iż Katherina, zawzięta siatkarka, trenuje od czasu do czasu Hayley.
-Kocham Was. Nie zapomnijcie o tym.-dziewczyna uściskała szybko matkę i obdarzyła ją ciepłym, nieco zestresowanym uśmiechem. Założyła na ramię plecak i wyszła z domu, dbając o to by drzwi nie wydały z siebie najcichszego dźwięku. W ostatnim ułamku sekundy, gdy Joanne widziała swoje dziecko, ujrzało w jej bladej dłoni świecący się na biało kamień.
Drzwi się zamknęły.
***
Panna Cantley lawirowała zręcznie między rzędami samochodów na dwupasmówce przebiegającej przez Jacksonville. Po przejściu na chodnik obejrzała się za siebie i odetchnęła z niemą ulgą w zielonych oczach. Wcześniej, w domu rodziców wydawało się jej, że widzi mężczyznę, tego samego co kiedyś, również w Jacksonville. Wtedy to, po raz pierwszy posłużyła się mocą, wywołując ognistą tarczę, która uratowała od pewnej śmierci ją oraz Katherinę. Wydarzenie miało miejsce tak dawno temu, że dziewczyna na chwilę zapomniała o strachu. Kiedy minęło tak dużo czasu?
Ulice były zalane ludźmi z uśmiechami na ustach: na drewnianych ławkach siedzieli starsi ludzie trzymający się za pozmarszczane dłonie, a przy huśtawkach bawiły się zachwycone pogodą dzieci. Ruda przemknęła przed wszechobecnym tłumem i po kilkunastu minutach, znalazła się na ścieżce prowadzącej do lasu. Dziewczyna miała pewność, iż ta trasa będzie jej najdłuższą a zarazem najtrudniejszą. Strażniczka przywołała w myślach obraz Katheriny i nawymyślała jej, że ta miała nieco wolnego czasu i pojechała bez niej już poprzedniego dnia. Rudej brakowało już tylko kliku miesięcy by zdobyć upragnione prawo jazdy, co również oznaczało fakt poruszania się autem nad klify.
W oddali coś zaszeleściło i dziewczyna gwałtownie się odwróciła, wciągając powietrze przez nos. Dziewczyna miała pewność, że ktoś za nią stoi, jednak po krótkiej sekundzie okazało się, że się myliła. Z powątpiewaniem wróciła do poprzedniej pozycji i z szybkim kołataniem w piersi, podjęła wędrówkę. Kamień w jej dłoni zajarzył się białym światłem i Hayley usłyszała głos najlepszej przyjaciółki w myślach.
Co tam, młoda? Wzywałaś?
Dzieli mnie jakieś trzydzieści minut do klifów. Mam dziwne wrażenie, że ktoś mnie obserwuje.
Proszę Cię, pewnie ci się zdaje... Nie panikuj.
-Ciocia dobra rada.-mruknęła do siebie rozeźlona Hayley, rozglądając się uważnie na boki. Ciemny, ponury las nie zapewniał jej najlepszej widoczności, przez co nastolatka niepotrzebnie się stresowała. Nadal miała przeczucie, że ktoś na nią patrzy.
Żyjesz?
Nie tego głosu spodziewała się Hayley. Z zaskoczeniem przywołała sobie obraz młodego blondyna, jej mentora o niebieskich oczach i zadrżała lekko.
Javier? Ha! A więc jednak się przejęła.
Daleko jesteś? Nie mam zamiaru słyszeć twojego głosu w mojej głowie. Już stajesz się irytująca.
Dziewczyna ze zdumieniem pokręciła głową i na moment wyłączyła się z konwersacji z młodszym mentorem, by przedrzeć się przez gęstwinę gałęzi. Cantley poczuła jak rośliny smagają ją po twarzy i skrzywiła się.
Odetchnęła głęboko i ze zdziwieniem stwierdziła, że czuje słony zapach soli morskiej w powietrzu, co stanowiło nieodłączny element oceanu. Poczuła także dumę do samej siebie- po tych wszystkich treningach z Javierem, odciskach i zakwasach potrafiła całkiem szybko maszerować i biec. Za Chiny nie chciała przyznać faktu, że jest to zasługa jej mentora.
-Pożegnaj się z życiem.-usłyszała chrapliwy głos z nieznanym jej akcentem tuż przy swoim uchu. Nie zdążyła wrzasnąć ze strachu i przerażenia, gdy poczuła silny ból w nodze i następnie upadła, mając dłonie całe zalane bordową krwią. Podniosła wzrok na swojego oprawcę, wysokiego, krępego mężczyznę o oczach czarnych jak noc. Twarz wykrzywił mu pogardliwy grymas, który mógłby zostać nazwany uśmiechem. W dłoniach ubranych w ciemne skórzane rękawice, trzymał nóż. Rudowłosa zauważyła spokojnie, że jest na nim kilka kropel jej krwi.
-Zostaw mnie.-powiedziała spokojnie czystym, niezmąconym żadnym uczuciem, głosem w stronę mężczyzny. Hayley wiedziała, że mężczyzna pochodzi z Elwesyeru i przeczuwała, że na Ziemię przybył w tylko jednym celu. Javier opowiadał jej kiedyś o zabójcach Strażniczek, ale wspomniał o tym mimochodem. Do tej pory nie wierzyła w tamte "brednie" jak to wtedy określiła .Dlaczego ktoś chciałby ją zabić, Strażniczkę, która nie czyniła nikomu krzywdy?
Mężczyzna wydał z siebie przerażający charkot, po czym uniósł w górę swój lśniący, ociekający krwią sztylet. W ferworze tych wszystkich wydarzeń, dziewczyna zapomniała, ze w zaciśniętej ze strachu dłoni nadal trzyma magiczny kamień.
Uciekaj albo broń się, do cholery!
Krzyk Javiera odbił się głośnym echem w jej głowie. Dziewczyna w ostatniej chwili przeturlała się na bok, uciekając przed zabójcą. Dziewczyna natychmiast wstała i starając się nie patrzeć do tyłu, wyrwała niczym najlepszy sprinter do przodu. Przez moment wierzyła, że uda jej się uciec ale po chwili poczuła rwący ból w nodze i nieco zwolniła tempo co okazało się dla niej zgubne. Mężczyzna zrównał z nią swój bieg i rzucił się na nastolatkę, która upadła prosto na twarz w leśne runo. Ręka mordercy owinęła się wokół szyi ofiary i Hayley stwierdziła, że nie pamięta co to powietrze w płucach.
Wtem dziewczynę przeszedł nieznany jej prąd, a w myślach pojawił się pewien obraz. Widziała jak jej dłonie płoną, nie raniąc powierzchni jej ciała. Hayley otworzyła włosy i ostatnimi siłami wyszarpnęła dłoń z uścisku. Strzepnęła w powietrzu palce, a te zapłonęły jasnym blaskiem. Marząc o ucieczce, dotknęła całą powierzchnią dłoni twarz mężczyzny i korzystając z momentu, kiedy ten wrzeszczał z bólu, wstała i uciekła, drżąc na całym ciele.
Nie chcę się bać. Nie chcę się bać. Nie chcę...
Lecz nikt jej już nie odpowiedział. Panna Cantley wypadła wreszcie na niewielką polanę przed klifami i westchnęła z ulgą. Zerknęła niepewnie na dłoń w normalnej postaci i zdobyła się na delikatny uśmiech. W oddali zamajaczył się niewielki domek letniskowy oraz stary samochód Katheriny. Hayley obejrzała się za siebie i jęknęła z bólu i zaskoczenia.
Daleko, na samym początku ścieżki pojawił się kształt ogromnego mężczyzny. Mimo tak dużej odległości, mogła ujrzeć rozległe poparzenia na jego twarzy oraz wściekłość w czarnych jak bazalt oczach. Czy trzeba wspominać, że nastolatka poczuła się jak w jakimś horrorze?
Chociaż jej dłonie ponownie zapłonęły, nie czuła się pewnie. Hayley, w obliczu strachu nie przygotowywała się do skoku a po prostu rzuciła się z klifu.
Jasny ogień zniknął pod powierzchnią wody wraz z pierwszą falą rozszalałego oceanu.
Nie chcę się bać. Nie chcę się bać. Nie chcę się bać.
***
( Jocelyn )
-Javier! Błagam otwórz te pieprzone drzwi! - Katherina waliła obiema dłońmi w wysokie, dębowe drewno łączące hol z pokojem zadufanego w sobie blondyna, który jak gdyby nigdy nic siedział na łóżku w samych spodniach i liczył blizny na obojczykach.
Starał się ignorować krzyki Białowłosej nastolatki zakłócającej jego zajęcie, jednak nie tylko ona nie dawała mu spokoju. Drugim czynnikiem była pewna myśl. Czuł uścisk w żołądku i próbował nie dopuścić jej do siebie wmawiając sobie, że wszystko jest w całkowitym porządku. Jednak wraz z narastającym pukaniem do drzwi przypomniała mu się sytuacja z przeszłości.
Kiedyś po kłótni z pierwszym mentorem uciekł do lasu i złamał nogę, co utrudniało mu poruszanie się, po czym potknął się i przewrócił do rowu. Leżał tam godzinami czekając na dzikie zwierzę bądź jakiegoś cholernego banitę, jednak zamiast tego zobaczył nad sobą twarz nauczyciela. Był zdezorientowany i żądał wyjaśnień.
Wtedy właśnie jego mentor się uśmiechnął i wyjaśnił, że między nauczycielem a uczniem rodzi się pewna więź. Dzięki niej ów pierwszy wyczuwał podświadomie kiedy temu drugiemu groziło niebezpieczeństwo. Nigdy na odwrót. Blondyn nie do końca w to wierzył. Jednak niepokój ogarniający całe jego ciało dawał mu do myślenia.
Kiedy przez kolejne minuty Kath próbowała dostać się do jego pokoju uświadomił sobie powagę sytuacji, podszedł bezszelestnie do drzwi i otworzył je. Do jego pokoju wpadła roztrzęsiona dziewczyna.
Javier otwierał usta żeby zapytać Strażniczki co skłoniło ją do tej wieczornej wizyty i czy aby Seraphin, z którym nie za bardzo się lubili nie będzie zazdrosny, jednak ta nie dała mu dojść do słowa.
-Hayley- jedno słowo wystarczyło, żeby po jego karku przebiegł dreszcz przerażenia.
Czyli to co mówił Joseph* to prawda.
- Dostałam od niej wiadomość. Powiedziała, że ktoś ją śledzi. Jakoś jej nie wierzyłam, ale teraz się nie odzywa- wskazała na kamień, który ściskała w ręku. Wydawał się jakby świecić i można by nawet powiedzieć, że aura jaką wydzielał podchodziła pod rdzawy kolor włosów wspomnianej wcześniej Strażniczki. Blondyn szybko podjął decyzję czując, że szykuje się coś nieprzyjemnego. Sięgnął po kamień i pomyślał o jaskrawych włosach swojej podopiecznej i poczuł jeszcze większy uścisk w żołądku.
Czuł jej emocje. Strach. Panika. Stres. Wzdrygnął się.
-Żyjesz?
Chłopak zdziwił się jak szybko podjął decyzję połączenia się cudzym kamieniem z osobą, która nie do końca mu ufała. To było bardziej niebezpieczne niż wkurzanie jej podczas okresu, pomyślał mimowolnie a na jego usta wkradł się wredny uśmieszek. Całkowicie zapomniał, że na jego łóżku siedzi Białowłosa Strażniczka i patrzy na jego na wpół obnażone ciało. Prawdopodobnie tym uśmiechem dał jej nadzieje, że wszystko jest w porządku. Jaka szkoda, że tak nie było.
-Javier? Ha! A więc jednak się przejęła.
Słysząc nutkę ulgi w jej głosie chłopak zrozumiał co teraz musi przeżywać dziewczyna. Wstał pospiesznie i zaczął szukać podkoszulka, cały czas trzymając kamień w dłoni. Ściskał go z każdą sekundą mocniej a ten zdawał się pulsować wraz z coraz szybszym biciem serca Rudowłosej.
-Daleko jesteś? Nie mam zamiaru słyszeć twojego głosu w mojej głowie. Już stajesz się irytująca.
Chłopak nie doczekał się odpowiedzi więc stwierdził, że może jednak obie nastolatki dramatyzują. Już chciał wygonić Katherine ze swojego pokoju kiedy poczuł przeraźliwy ból na łydce tuż pod kolanem. Prawie wypuścił kamień z ręki jednak zdał sobie sprawę, że to jedyne połączenie z Rudowłosą.
-Uciekaj albo broń się, do cholery!
Krzyknął w przypływie złości na Rudą. Spojrzał gorączkowo na Katherine i na nią również wrzasnął.
-Masz trzy minuty żeby pobiec do swojego chłopaka powiedzieć mu, że Ruda ma kłopoty i zwołać radę. To ważne, żeby wszyscy się stawili. Ja biegnę nad Brzeg**. Mogę być jej potrzebny- dziewczyna spojrzała na niego swoimi wielkimi niebieskimi oczami.
Miał wrażenie, że zaraz powie, że nigdzie się nie rusza i że ma ją zabrać ze sobą jednak tak się nie stało. Dziewczyna skinęła powoli głową i wybiegła z pokoju. Blondyn uśmiechnął się ponuro i chwycił pierwszy lepszy podkoszulek, narzucił go przez głowę i podbiegł do szafki chwytając długi sztylet. Włożył go do kieszeni spodni nie dbając o to jakie to niebezpieczne. Nic teraz nie miało znaczenia tylko strach jaki odczuwał na myśl, że tej rudowłosej, denerwującej i ciągle pakującej się w tarapaty dziewczynie znów coś się przytrafiło.
-No Rudzielcu, twój rycerz jedzie- rzucił do pustego pokoju i wybiegł na korytarz, kierując swe stopy w stronę wyjścia z Akademii. A potem prosto na Brzeg.
*
Bieganie zawsze było ulubioną częścią treningu Javiera. Kochał ten
wiatr we włosach, zimno przenikające przez jego ciało oraz zapach
powietrza. Ten zawsze był inny. W lesie pachniało runem oraz igłami
drzew, nad morzem solą, a na obrzeżach miasta świeżym chlebem i
owocami. Woń powietrza zależała również od pory dnia. Rano wydawała się
taka rześka, po południu ciężka a wieczorem ponownie lekka i świeża.
Zawsze najbardziej lubił biegać o poranku.
Teraz jednak, kiedy biegł ciemną nocą na ratunek jednej z najważniejszych osób w Aramenie, zmienił zdanie. Pokonując pola i biegnąc skrajem lasu odnalazł w sobie nową energię. Blondyn pokonywał kolejne metry zbliżające go do wody, próbując stłumić swój niepokój spotęgowany przerażeniem Hayley obietnicami częstszego biegania nocą. Gdyby nie fakt, że jak najszybciej chciał się dostać na Brzeg podziwiałby pewnie wszystkie dźwięki, zapachy i widoki. Kiedy przed jego oczami zaczął wyłaniać się skrawek plaży, przyspieszył i ostatnie metry pokonał trzema długimi skokami. Zatrzymał się tuż przy ostatnich drzewach, pozostając w ukryciu dopóki nie zobaczy Rudowłosej. Blondyn ścisnął kamień myśląc gorączkowo, żeby dziewczyna dała radę.
Teraz jednak, kiedy biegł ciemną nocą na ratunek jednej z najważniejszych osób w Aramenie, zmienił zdanie. Pokonując pola i biegnąc skrajem lasu odnalazł w sobie nową energię. Blondyn pokonywał kolejne metry zbliżające go do wody, próbując stłumić swój niepokój spotęgowany przerażeniem Hayley obietnicami częstszego biegania nocą. Gdyby nie fakt, że jak najszybciej chciał się dostać na Brzeg podziwiałby pewnie wszystkie dźwięki, zapachy i widoki. Kiedy przed jego oczami zaczął wyłaniać się skrawek plaży, przyspieszył i ostatnie metry pokonał trzema długimi skokami. Zatrzymał się tuż przy ostatnich drzewach, pozostając w ukryciu dopóki nie zobaczy Rudowłosej. Blondyn ścisnął kamień myśląc gorączkowo, żeby dziewczyna dała radę.
-Nie chcę się bać. Nie chcę się bać. Nie chcę się bać.
Słyszał w swoich myślach słowa Strażniczki Ognia niczym zaklęcie.
Zamarł na chwilę i spojrzał na taflę wody przed nim. Gdy tylko ujrzał
rudą plamę włosów na tle granatowe oceanu, rzucił się w jej stronę.
Płynął tak szybko jak nigdy, pokonując fale i płynąc pod prąd. Kiedy
znalazł się już przy dziewczynie dotknął jej pleców. Poczuł jak jej
ciało sztywnieje, a głowa odwraca się w jego stronę. Hayley z
przerażenia. Wyciągnęła ręce przed siebie i ostatkiem sił dotknęła
ramienia blondyna, a jej dłonie zapiekły.
-Aua!-
krzyknął Javier na skutek dotyku swojej uczennicy. Panna Cantley
rozpoznała głos swojego młodszego mentora. Odsunęła dłoń od jego
ramienia, otworzyła szerzej oczy oraz usta, chcąc coś powiedzieć, jednak
blondyn ją wyprzedził.
-Biegnij w stronę zamku. Na
dziedzińcu powinna na ciebie czekać rada. Kiedy tylko wbiegniesz na
polane przed Akademią będziesz bezpieczna. Ja postaram się troszkę
odwrócić od ciebie jego uwagę- Ruda spojrzała w jego szaroniebieskie
oczy i skinęła tylko głową. Zaczęła czym prędzej płynąć w stronę brzegu,
jednak zraniona noga dawała o sobie znać. Adrenalina płynąca w jej
żyłach nie zdołała powstrzymać ognia palącego jej łydkę. Dziewczyna
zagryzła zęby i po trudnej walce, która zdawał się trwać wieczność
postawiła obie nogi na piasku. Obejrzała się tylko raz, ale pożałowała
tego od razu.-JAVIER!- wrzasnęła przerażona dziewczyna. Blondyn odwrócił się w mgnieniu oka i zauważył to co tak wstrząsnęło Rudą.
-UCIEKAJ, IDIOTKO! UCIEKAJ!- krzyknął i zanurzył się pod wodę. Mógł mieć jedynie nadzieję, że Strażniczka go posłuchała.
Wyjął kamień z kieszeni, by oświetlić sobie drogę. Obrócił głową kilka razy, pozbywając się kosmyków włosów zasłaniających jego oczy. Ledwo zdążył się zatrzymać, gdy jak ściana wyrosły przed nim długie, ubrane w czarne spodnie, nogi. Blondyn wyjął z kieszeni sztylet i bez zastanowienia zadał szybkie cięcia w udo. Zrobił unik, kiedy rozwścieczony napastnik próbował go złapać. Chłopakowi powoli zaczynało brakować zbawczego tlenu, więc wierzgnął nogami odbijając się w bok i szybko wynurzył głowę, rozglądając się przy tym. Był przygotowany na kolejne ataki, jednak po Zabójcy nie było śladu. Blondyn zanurzył się z powrotem w chłodną toń i popłynął w stronę brzegu. Już miał się ponownie wynurzać, kiedy coś pociągnęło go za nogi. Kopnął z całej siły próbując pozbyć się napastnika. Blondyn ścisnął mocniej sztylet się do kolejnego ataku, jednak ten okazał się być zbędnym. Zabójca puścił go. Javier wychylił się i zaczerpnął powietrza. Kiedy tylko to zrobił poczuł nieprzyjemną woń zwęglonego ciała. Nie oglądając się za siebie praktycznie wyskoczył z wody. Podbiegł do skulonej postaci, która była praktycznie nie widoczna w ciemności nocy i przeklinał ją w duchu.
-Oh, Hayley, ty idiotko- szepnął swoim sarkastycznym głosem- Czy choć raz nie możesz mnie posłuchać?- zapytał sam siebie chociaż, ku swojemu własnemu zdziwieniu dostał odpowiedź.
-Nie wiem czy dałbyś sobie radę- szepnęła słabo. Chłopak spojrzał w jej oczy i w myślach przeklął jej upartość.
-Dziękuję- powiedział sarkastycznie i pomógł jej wstać- A teraz musisz odnaleźć w sobie ostatnie pokłady energii. Czas wrócić do Akademii.
*
*tą część rozdziału czyta się przyjemnie przy nucie Beating Heart*
(Hope) Rudowłosa dziewczyna biegnie trzymając biały kamień. Nie wiadomo dokąd zmierza,biegnie przed siebie, starając się kogoś (albo coś) zgubić. Nieoczekiwanie pojawia się zakapturzona postać trzymająca w dłoni sztylet. Zielonooka dziewczyna nagle zaczyna utykać, a tuż za nią pojawia się przystojny blondyn. Krzyczy do niej niezrozumiałe słowa i nagle młoda kobieta znika.
Chłopak przez chwilę toczy zaciętą walkę z nieznajomym o niezbyt dobrych intencjach, lecz w pewnym momencie cały obraz się rozmazuje...
-Pomóż mi ! - krzyczy uciekająca dziewczyna, trzymając mnie za ramiona. Będąc w ciężkim szoku wstaję z łóżka i staram się cokolwiek zrobić by udzielić jej pomocy.
-Nie chcę się bać - mamrocze piękność o intensywnie zielonych oczach, nie mogąc złapać oddechu. Zastanawiam się czy to wszystko dzieje się naprawdę czy to tylko zły sen, z którego muszę się obudzić. Chwytam rudowłosą za ramię oraz powoli odliczam do dziesięciu.
-Musisz się uspokoić - mówię stanowczo - Oddychaj głośno.
-Ja po prostu nie chce się bać, rozumiesz ? Nie, oczywiście,że nie rozumiesz - po tych słowach nieznajoma popada w coraz to głębszy szloch, a ja chyba w paranoję. Na język nasuwają mi się niezliczone pytania, lecz ja i tak nie mam pojęcia, jakie zadać jako pierwsze.
Nieoczekiwanie w mojej sypialni pojawia się nowa postać. Średniego wzrostu piękność o dosłownie białych jak śnieg włosach. Spogląda na mnie swoimi niebieskimi niczym morze oczami oraz przemawia delikatnym, melodyjnym głosem.
- Diana, potrzebujemy Cię - schyla się w kierunku szlochającej dziewczyny, z kolei ja stoję jak słup soli i nie mam bladego pojęcia co zrobić, ani odpowiedzieć. - Nadchodzą ciężkie czasy.
- Ciężkie czasy ? - szepczę cicho sama do siebie. Nie zdążę chwycić się za głowę, a zjawia się przystojny blondyn o twardym, zimnym spojrzeniu. Wiem, że w końcu ocalił rudowłosą., która patrzy na niego z ufnością- Im więcej mocy będziemy mieć, tym większe szanse na wygraną - zaczyna obracać srebrzysty sztylet w dłoni - Każda pomoc się przyda.
-Jak mam wam niby pomóc ? - straciłam już całkowitą kontrolę nad swoim umysłem, więc nie mam pojęcia czy owa konwersacja jest prawdziwa. Podczas gdy ja się tracę zmysły przystojny chłopak zaczyna się ze mnie śmiać.
-Nie rób sobie jaj, posiadasz już całą niezbędną wiedzą. Rusz trochę głową - puszcza do mnie oko, a następnie bierze rudowłosą pod rękę. Druga dziewczyna uśmiecha się i podchodzi do mnie bliżej.
- Do zobaczenia wkrótce, na pewno dasz sobie radę.
-Wierzymy w Ciebie.-szepcze Rudowłosa i patrząc na blondyna wymawia kilka słów, które kończą tą przedziwną sytuację.
"Już się nie boję."
*
- To tylko sen - powtarzam sobie. Opieram się o łokcie oraz przymykam oczy. Próbuję uspokoić puls, lecz jakoś mi to nie wychodzi. Moje serce bije jak oszalałe, a w mojej głowie kłębi się coraz więcej myśli. Mózg pracuje na zwiększonych obrotach, w ekstremalnym tempie, ale także ze staranną dokładnością analizuję wszystkie informacje. Zakładam ręce na kark i staram się znaleźć jakieś logiczne wyjście z sytuacji.
- Czy sny mogą być aż tak realistyczne ? Czemu ci ludzie potrzebują akurat mnie ? - próbuję się skupić na tych dwóch pytaniach, jednakże nie potrafię odpowiedzieć.
Nagle Gregory się budzi, robi mały rekonesans tego co się stało. Opuszkami palców zaczyna gładzić moje ramię.
- Wszystko w porządku ? - mówi zaspanym głosem. Odwracam się w jego stronę i spoglądam w lazurowe tęczówki. Po chwili decyduję się na kłamstwo.
- Tak.
***
*ten fragment czyta się przyjemnie przy nucie The Parting Glass*
( Hayley ) Tamtego dnia gwiazdy na arameńskim niebie świeciły jasno niczym zapalone knoty świec. Strażnicy, którzy mieli wtedy wartę na terenach Akademii nie mieli prawa obawiać się ciemności. Spokojny wiatr krążył między filarami budowli, trafiając do każdego zakątka pradawnego miejsca. Wszystko byłoby dobrze gdyby nie smukła postać kobiety przemykającej przez kamienne korytarze. Jej sylwetka odziana w bury płaszcz niknęła w ciemności korytarza. Można było od niej wyczuć lekki zapach wodorostów oraz słonej wody. Spod kaptura bluzy wystawało kilka ciemnorudych pasm włosów, w których można było dostrzec pojedyncze krople.
Na końcu korytarza na trzecim piętrze stała milcząca grupa osób, która wyczekiwała tajemniczego posłańca. Niecałkiem rozbudzona Katherina wydawała się być najbardziej poważną osobą w gronie. Białowłosa naciągnęła na siebie przypadkowe ubrania, a włosy pozostawiła w nieładzie. W zaciśniętej dłoni trzymała jarzący się blado kamień. Mimo tego, że ostatnią wiadomość od najlepszej przyjaciółki dostała kilkanaście minut przed szybko zorganizowanym zebraniem, nie potrafiła puścić zaklętego kawałka biżuterii.
Dracon oraz Rothen wymieniali między sobą długie, pełne niepokoju spojrzenia, lecz nie przerwali ciężkiej ciszy. Mężczyźni wiedzieli, że żadne słowa nie zmienią danej sytuacji, a nie chcieli zapeszać.
W jednej chwili zapaliły się wszystkie pochodnie przyczepione do kamiennych ścian, a tajemnicza postać śmiało wkroczyła w ich blask. W półmroku zalśniły intensywnie zielone oczy oraz klinga nieco zakrwawionego sztyletu wystającego z kieszeni płaszcza.
-Nie wiedziałam, że lubisz efektowne wejścia.-próbowała zażartować Katherina, rzucając się na Strażniczkę Ognia i tuląc ją do siebie jak najmocniej. Po chwili rozległ się głuchy odgłos opadającego kamienia na zimną posadzkę. Białowłosa nie potrafiła powstrzymać swoich emocji na wodzy i zaczęła cicho pochlipywać, gładząc tylną część głowy Hayley.
-Dziś magia przychodzi mi wyjątkowo łatwo, to wszystko.-odpowiedziała bez uśmiechu, stojąc sztywno i bez ruchu. Rothen odetchnął, widząc ją w całkiem niezłym stanie. Bez zbielałych warg i nieco potarganych włosów nadal przypominała jego grzeczną, lecz upartą uczennicę. Starzec martwił się nieco jej stanem psychicznym ale wmawiał sobie, że to po prostu reakcja łańcuchowa.
- Śledziłem ją do końca, facet zdążył uciec ale zadaliśmy mu kilka ran. Wysłałem Victora z kilkoma Zwiadowcami i Tropicielami, by go odnaleźli a sam podążyłem jej drogą. Wybacz, nie chciałem Cię przestraszyć. - spokojny głos Javiera odbił się od kamiennych ścian i podążył dalej, w stronę gwiazd. Hayley gwałtownie się wyprostowała i wyswobodziła z objęć Cuphenburt. Dziewczyna utkwiła spojrzenie w sylwetce wysokiego, młodego Zwiadowcy i zaczerpnęła głęboko powietrza. Dracon zauważył, że dłonie Strażniczki Ognia zaczynają drżeć
-Próbowałeś mi pomóc...-panna Cantley pochyliła się delikatnie w jego stronę i zamrugała kilkakrotnie powiekami- Javier, tak strasznie Cię przepraszam, nie chciałam Cię zranić...
-Nic się nie stało, zagoi się.-młody mężczyzna wzruszył ramionami, a po chwili uniósł kąciki ust ku górze- Sądzę, że ratowanie Ciebie zostanie moją pracą na cały etat.
Wszyscy obecni zaczęli się cicho śmiać, a w ich głosach można było dosłyszeć coś na kształt ulgi. Ruda schowała na moment twarz w smukłych dłoniach, po czym wyprostowała się i obdarzyła wszystkich delikatnym uśmiechem. Za maską fałszywej ulg czaiła się osoba pełna przerażenia.
-Proponuję ciepłą herbatę oraz pierniczki. Niedługo nastanie świt, także nie ma sensu kłaść się spać.-zaproponował przyjaźnie Rothen i ręką wskazał kierunek. Kompania z chęcią zgodziła się na propozycję Maga i po krótkiej chwili podjęli krótki spacer w kierunku kwatery Rothena i Hayley.
Strażniczka Ognia nie ruszyła się jednak z miejsca, a fałszywy uśmiech powoli zszedł jej z twarzy.
Naprzeciwko niej stał Javier, który nieco wcześniej postanowił solidarnie na nią poczekać, sądząc, że dziewczyna po prostu na chwilę się zatrzymała by nad czymś pomyśleć. Widząc jednak minę nastolatki doszedł do wniosku, że ta jeszcze nie do końca ochłonęła po niedawnych wydarzeniach.
Chłopak wychowywany bez matki i jej czułości, nie miał pojęcia co zrobić z nieco rozdygotaną Rudowłosą. Stojąca samotnie dziewczyna przypominała mu rzeźbę z placu w Capii. Tamta też była przeraźliwie przestraszona oraz blada, a usta wypowiadały tysiące słów, które były zbyt ciche by Zwiadowca je usłyszał.
-Hayely...-zaczął niepewnie, czując się jak największy idiota na świecie. Połowa Aramenu wiedziała, iż Javier Recevill jest jednym z najzdolniejszych młodych ludzi w całym państwie. Doskonale umiał się posługiwać każdą bronią (pomijając jedynie władanie łukiem, którego nienawidził najbardziej na świecie), był niezwykle oczytany, dostał wykształcenie od najlepszych profesorów żyjących na Elwesyerze, a o jego kulturze i manierach mówili po same krańce Valinoru.
Co jednak miały mu dać te cechy, kiedy nie wiedział jak postąpić z panną Cantley?
-Javier, nie chcę się bać.-z malinowych ust dziewczyny wydobył się cichy pisk, a po chwili nastolatka rozpłakała się na dobre. Słone łzy kapały jej z ostro zakończonego podbródka, a szczęka nieznośnie jej drżała.
Co miał zrobić chłopak, który widział płaczącą kobietę? Odejść, pozostawić ją w takim stanie? Powiedzieć parę przykrych słów o tym, że trzeba być twardym i się nie mazać?
Javier Recevill zdał się na własny instynkt, który sprawił, że w ciągu kilku sekund dotarł do Strażniczki Ogna i przygarnął ją do siebie. Owinął ramionami chudziutką sylwetkę dziewczyny i z zadziwiającą łatwością pozwolił jej położyć głowę w zagłębieniu pod obojczykiem. Zielonooka nadal wypowiadała te trzy słowa niczym mantrę.
-Nikt nie chce się bać.-odparł spokojnie, czując jak potok łez Hayley moczy jego kurtkę- Byłaś dziś bardzo dzielna i jestem dumny, że zastosowałaś kilka chwytów, których cię nauczyłem. Godząc się zostać Strażniczką Ognia wiedziałaś, że wiąże się to z różnymi niebezpieczeństwami.
-Wiedziałam, wiedziałam...-mruknęła cicho, pociągając nosem- Nie chcę się bać...i mieć Cię za wroga, Javier. Mam dość tego, że ciągle się sprzeczamy, ja pakuję się w kłopoty a ty mnie z nich wyciągasz...I tak w kółko. Skończmy z tą dziecinadą i zachowujmy się jak dorośli.
-Płaczesz dlatego, że zaproponowałaś mi przyjaźń?-zapytał zadziornie blondyn, kołysząc się z nią w objęciach w przód i tył- Rzeczywiście, uważaj, bo wpadniesz jeszcze w depresję a z tego dołu już cię nie wyciągnę.
Tym razem dziewczyna zaczęła się cicho śmiać, a po chwili otarła łzy z bladej twarzy. Na krótki moment wróciła do poprzedniej pozycji i z zaskoczeniem stwierdziła, że jest jej wyjątkowo dobrze w objęciach Javiera...
Ale to tylko Javier, przypomniała sobie po chwili i z ociąganiem wyswobodziła się z ramion młodego mężczyzny. Próbowała wybić sobie z głowy wszystkie myśli kłębiące się jej w głowie ale okazało się to wyjątkowo trudnym zadaniem.
Tylko Javier, tylko Javier, tylko...
-Dobra, podejmuję się tego wyzwania.-rzucił swobodne w przestrzeń międzyplanetarną- Zostańmy przyjaciółmi.
________________________________________________________
OD: Hope
Witam serdecznie ^^ .Kurczę, jestem strasznie podekscytowana, ponieważ jest to nasz pierwszy wspólny rozdział :). Nie napisałam tu zbyt dużo, lecz starałam się dodać choć cząstkę siebie i mam nadzieję,że wam się spodoba ^^ .Już niedługo wypada rocznica powstania bloga, a ja nadal chyba nie mogę uwierzyć, iż stałam się jego współautorką *.*. Dokładnie pamiętam rozmowy Jo i Hayley na temat tej historii i nie będę ukrywać, zawsze podziwiałam je za tą cudowną wyobraźnię :)). Dlatego pragnę podziękować Hayley za zaproszenie do współtworzenia tej wspaniałej historii :)).Serdeczne pozdrowienia przesyłam każdemu, kto czyta naszego bloga <3 Robimy to wszystko dla was :))
PS Dedykacja dla mojej małej siostry <3 oraz Jane ;)) Zawsze pozostaniecie najwierniejszymi fankami. Kocham was <3
OD: Jocelyn
Hej :D za 21 dni będzie rocznica dodania pierwszego rozdziału (a dokładniej prologu) na naszego bloga! :D Z tej okazji chciałyśmy dodać wspólny rozdział. Wyszedł on koszmarnie długi, jednak jak na mój gust jest on genialny. *nie za bardzo lubię swoje pracę, ale odwaliłyśmy z dziewczynami kawał dobrej roboty* Chciałabym podziękować wszystkim osobom, które wchodziły i czytały tego bloga a w szczególności Jane, która tak zawzięcie komentuje nasze rozdziały ;) Jesteś z nami od początku dziękuję <3 Miałyśmy sporo czasu, żeby namyślić się nad tym rozdziałem i na zdjęciu zamieszczonym poniżej możecie zobaczyć, co dodało nam weny :* Pozdrawiam, Jo <3
OD: Hayley
Witam <3 Z tej strony wasza Hayley. Wyszło jak wyszło-rozdział miał pojawić się przedwczoraj ale z dziewczynami zdecydowałyśmy się napisać razem rozdział i nieco nam się to przedłużyło. Dzięki Bogu, wszystkie miałyśmy wenę i tak oto, prezentujemy wam najdłuższy rozdział jaki kiedykolwiek powstał :D
Ponieważ składamy dziś dedykację, postanowiłam ją złożyć...Mamie. Tak, Mamie :) Chociaż nie wiesz, ze posiadam bloga i się nigdy nie dowiesz, to dedykuję ten rozdział tobie za to, że od najmłodszych lat zarażałaś mnie stopniowo miłością do pisania i mnie w tym, na swój sposób, wspierałaś. Kocham cię :)
PS. Powiem wam tylko. Coś mi się wydaje, że zaczynam shipować Jayley, co rok temu nie było moim zamierzeniem. Ale błagam was, nie łudźcie się. W następnych rozdziałach nie będzie tak kolorowo :D
Druga z lewej to Hope, trzecia to ja, a pierwsza z prawej to Jocelyn, a pozostali to nasi kochani przyjaciele<3.
Dziękuję wam za te wspaniałe 12 dni.
Kończymy. Mamy nadzieję, że post wam się podobał :)
O jak miło aż 2 dedyki <333 rekord życia XD
OdpowiedzUsuńPięknie opisany rozdział, dokładnie widać wasze style pisania opowiadań, każda z was ma inny i chyba nawet gdybyście się nie podpisywały to można by było was rozpoznać
Co do wątku romantycznego coś ten Yawier jest trochę za sztywny... ( normalnie ja w wersji męskiej XD ... Oczywiście żartuję ;)
Oraz JESTEM ZŁA xd Dlaczego rozdziały dodajcie praktycznie co miesiąc :C ja na SC staram się raz w tygodniu I WY DAŁYBYŚCIE RADĘ DODAWAĆ JE CZĘŚCIEJ np co 2 tygodnie :) W TEDY BYŁOBY ŚWIETNIE <3
Czekam na kolejny wasza Agata, czy Jane skoro dedyki są na bloggerowską ksywkę XD
Pięknie, nic dodać nic ująć.
OdpowiedzUsuń