6.25.2014

Rozdział 16: Burning Desire.

-Sprawdź w szafkach albo w szufladzie biurka. Muszą tam być. Oddychaj spokojnie, zaraz weźmiesz tabletki i wszystko będzie dobrze.
-Wszędzie sprawdzałem, nie ma.-głos ojca Hayley był wyraźnie zmęczony, mężczyzna z trudem brał oddech. Gdyby dziewczyna nie znała sytuacji, pewnie pomyślałaby, że ojciec przebył jakiś uciążliwy maraton.
  Panna Cantley odeszła nieco dalej od grupki roześmianych dziewcząt z klasy, które przygotowywały się do ostatniego w tamtym roku biegu na kilometr. Ruda nie potrafiła się skupić na biegach, bagatelizując fakt, że jej grupa miała być następna w kolejce. Mimo napastliwego spojrzenia wuefistki, nie zakończyła połączenia, próbując wymyślić jakiś sposób by pomóc tacie. Hayley nie potrafiła ukryć jej własnego strachu: głos potwornie jej drżał, a ręce się pociły. 
-Zwolnię się po tej lekcji i pojedziemy do lekarza, dobrze? Obiecuję. Tato? Tato? Halo?
  Smartfon prawie wypadł Rudowłosej z dłoni, gdy usłyszała potworny hałas w słuchawce oraz kaszel Jamesa Cantleya. Zszokowana stała przez chwilę na nawierzchni boiska, wpatrując się tępo w uczennice przygotowujące się do biegu. Ten stan trwał zaledwie chwilę, a kilka sekund potem dziewczyna całkowicie zebrała swoją psychikę do kupy. 
On umiera., przemknęło jej przez myśl, gdy odwróciła się na pięcie i nie bacząc na wszelkie okoliczności puściła się pędem w stronę bramy szkoły.
Ten moment wreszcie miał nadejść: tyle razy rozmawiała o tym z mamą, czytała ulotki o ludziach chorych na raka, którzy mieli zaledwie 10% szans na przeżycie, ale nigdy nie mogła sobie wyobrazić by jej wiecznie uśmiechnięty tata miał odejść.  Przekroczywszy teren szkoły, nie zatrzymała się, tylko z nieznanym jej uporem biegła dalej. Słyszała za sobą oburzone krzyki oraz niedowierzanie ze strony osób znajdujących się na boisku, ale w tamtej chwili nic nie obchodziło jej bardziej niż zdrowie ukochanego ojca.  
Dziewczyna rozpychała się na zatłoczonych ulicach, nie zawracając sobie głowy bzdurnym "przepraszam". Wzbudzała zainteresowanie turystów, którzy nie mieli nic innego do robienia oprócz obserwowania amerykańskich szesnastolatek w przymałych sportowych szortach oraz nieco poplamionej bluzce. Wkrótce ludzie zaczęli ją omijać szerokim łukiem widząc gromadę łez ciężko toczących się po jej policzkach . 
-Mamo, odbierz, proszę...-szlochała, wybierając po raz kolejny numer telefonu matki, która znajdowała się wiele kilometrów od Nowego Jorku. Hayley miała pewność, że Joanne Cantley zareagowałaby spokojem oraz niezwykłą odpowiedzialnością, na którą jej córka nie mogła się zdobyć.
  Nie mogąc nic poradzić dziewczyna wykręciła numer pogotowia ratunkowego, po czym jak najszybciej wytłumaczyła co się dzieje. Z niewielką ulga dostała informację, że karetka przyjedzie po chorego najszybciej jak się da. Dopiero po otrzymaniu "radosnej" nowiny dziewczyna odczuła stopień jak bardzo jest wykończona i zatoczyła się na bok, upadając na krawężnik jezdni. Dziewczyna nie mogła oddychać,a jej klatka piersiowa unosiła się przynajmniej cztery razy szybciej niż powinna.    
       Rudowłosa odczuwała ból promieniujący z całego jej ciała, nie pozwalający utrzymać się jej na nogach. Przebycie zaledwie dwóch kilometrów stanowiło dla niej olbrzymi wysiłek.
-Nie mam nawet siły żeby mu pomóc, do cholery! On tam umiera, a ja tylko.....A ja tylko siedzę.-wykrzyczała w stronę nieba, starając się opanować szloch dobiegający z jej gardła.
Czego w tamtej chwili potrzebowała? Siły by godnie pożegnać ojca, wyniszczonego chemioterapią oraz niepomagającymi lekami. Zdawała sobie sprawę, że siedząc niemalże na środku ulicy nie pomoże tacie przejść na drugą stronę światła, nie doda mu otuchy.
     Rudowłosa zacisnęła dłonie i poczuła przypływ siły, która powolnie zaczęła opanowywać jej kończyny dolne: kilkanaście sekund później dziewczyna czuła delikatnie mrowienie na każdym centymetrze swojego ciała, które zdawało się odnawiać jej siły witalne. W miarę pokonywania kolejnych sekund, dziewczyna czuła się silniejsza i bardziej opanowana. Siła, której nie mogła opisać słowami, objęła wkrótce całe jej ciało, kazała wstać i podjąć próbę kontynuowania szaleńczego biegu, który miał zadecydować o późniejszym życiu jej samej, ojca, mamy.
        Tajemnicza moc nie tylko kazała jej dobiec do celu, uratować ojca, wbić mu w brzuch strzykawkę z lekarstwem ale także pokazała, że w niepozornej Hayley Cantley drzemała olbrzymia, niespożyta moc, która miała zamiar szybko się ujawnić.




-Nie będę biegała, Javier. Nie lubię biegać, źle mi się to kojarzy.-mruknęła niepewnie Ruda w stronę swojego młodszego mentora. Oboje znajdowali się w olbrzymim lesie otaczającym stolicę. Dziewczyna miała na sobie czarne, przylegające do ciała spodnie, ciężkie sznurowane buty, w których ledwo mogła chodzić oraz bluzkę z rękawami do łokci, koloru bliżej nieopisanego.
 Javier kazał jej związać włosy, na co początkowo się nie zgadzała. Panna Cantley uwielbiała, gdy jej długie rude włosy opadały jej na ramiona. Czuła się wtedy sobą.
-Ujmijmy to tak...-zaczął chłopak, lekko przeskakując kilka stopni na raz- Po raz pierwszy uratowałem ci życie ratując cię z wody. Nie odwdzięczyłaś się. Po raz drugi uratowałem ci życie przy napadzie tych cholernych banitów, co skomentowałaś milczeniem i pogardą w tych twoich ślicznych zielonych oczach. Po raz trzeci uratowałem ci tyłek, gdy "przez przypadek" znalazłaś się w podziemiach i przez to musiałem brać przez długi czas leki, by moja idealna twarz wyglądała tak idealnie jak zawsze.  Zgodziłem się zostać twoim mentorem, pomóc ci się tu zaklimatyzować, a ty jak się odwdzięczasz? Zero współpracy, Strażniczko Ognia.-sarkazm w jego głosie boleśnie przypomniał Rudowłosej wiele nieprzyjemnych zdarzeń z poprzednich wizyt w Aramenie.
-Niech ci będzie.-mruknęła nieco zdenerwowana i zatrzymała się na chwilę, by związać włosy w kitkę. Zajęło jej to trochę czasu, nieprzyzwyczajona do kilkakrotnego wiązania rzemykiem rudych kosmyków. Co do biegania uznała, że jeśli nieco przyspieszy swoje tempo to wypracuje jakiś kompromis między nią a jej denerwującym mentorem.
-Przed każdym treningiem proś Esme żeby cię czesała. W tym czasie mógłbym zjeść spokojnie śniadanie i wrócić.-westchnął z politowaniem dla Strażniczki i kontynuował przerwaną chwilę wcześniej trasę. Hayley starała się dotrzymać chłopakowi kroku, ale już po kilku minutach odczuwała olbrzymie zmęczenie. Ciało nieprzyzwyczajone do wysiłku fizycznego zaciekle odmawiało posłuszeństwa.
-Czekaj, Javier.- w pewnej chwili przerwała ciszę między nimi. Chłopak spojrzał na nią,a w jego niebieskich jak woda oczach pojawiła się ciekawość.-Opowiesz mi jak to jest z tą Strażniczką Wody? Nie zrozumiałam co mówił na Radzie Seraphine i...chciałabym zrozumieć.
     Chłopak pokiwał głową i bez uprzedzenia wziął ją na ręce i przesadził przez olbrzymie zawalone drzewo, które leżało przed wejściem do lasu. Po chwili Javier również przeskoczył z dziecięcą łatwością konar i zrównał swój krok z Rudowłosą. Nastolatka zauważyła, że chłopak nie jest w ogóle zmęczony, wysiłek fizyczny zdawał mu się przynosić ukojenie oraz radość.
Szli wolnym, spacerowym krokiem przez szeroką wydeptaną ścieżkę w leśnym podłożu. Do ich uszu dobiegał śpiew ptaków, a pod nogami chrzęściły szyszki.  Wiosenne, arameńskie promienie przebijały się przez osłonę wysokich drzew i padały na twarz Tropiciela. Rudowłosa wodziła wzrokiem po twarzy blondyna, nie mogąc uwierzyć, że ktoś o takim wyglądzie potrafi być osobą niemiłą oraz nieuprzejmą.
-Seraphinowi chodziło o to, że odnalazł tą dziewczynę. Nie mógł się do niej zbliżyć, ponieważ nie chciał jej wystraszyć, a poza tym nie była sama. Wiesz jaki on jest. Jako wampir i wyjątkowo silny Uzdolniony otrzymał tą właściwość żywienia się nie tylko w tradycyjny sposób ale także przez pobieranie wspomnień. Im wspomnienie jest szczęśliwsze, tym Seraphine jest bardziej...syty.-tu przerwał na moment, zaśmiewając się cicho, a w jego głosie usłyszałam dokładnie wymierzoną ilość sarkazmu- W każdym razie, pobrał nieco jej wspomnień a Margharita wytworzyła jej obraz za pomocą iluzji. Mogliśmy ją usłyszeć, mniej więcej zobaczyć jaka jest...
-Ma drętwe żarty.-przerwała mu Hayley, a po chwili potknęła się o wystający korzeń olbrzymiego, starego dębu. Javier pokręcił ze zdumienia głową i westchnął z politowaniem, próbując jej pomóc, jednak zaczerwieniona Ruda odtrąciła jego rękę.
-Dam sobie radę sama.-burknęła w jego kierunku, porywając się z brudnej ziemi. Otrzepała szybko miękką koszulkę i zignorowała roziskrzone spojrzenie blondyna. Irytowało ją, że młodszy mentor był w tak dobrym humorze, a ona jeszcze nie do końca przebudziła się z sennych marzeń.
-Zawsze jesteś w złym humorze.-zagadnął chłopak, przechylając ku dziewczynie głowę i kpiarsko się uśmiechnął- Wieczny okres, prawda?
-Boże, mówisz jak Katherina. Poza tym, czy aby na pewno mówimy o mnie czy może o tobie, Javier?-dziewczyna dumnie się wyprostowała i wyprzedziła chłopaka o parę metrów, gdzie w ostatniej chwili ominęła zdradziecki, wystający na pół metra korzeń.  Nie miała ochoty pogłębiać stosunków z młodszym mentorem. Poznała go jako okropnego faceta i miała nadzieję już zawsze go za takiego uważać.
-Dobra, czas na twój pierwszy trening.-odezwał się nieco zmęczonym, lecz zniecierpliwionym głosem, gdy znaleźli się na olbrzymiej polanie o kształcie idealnego koła. Trawa była idealnie przystrzyżona, nie znajdowało się tam żadne drzewo ani krzak. Panowała tam niezwykła cisza, niezakłócona delikatnym ćwierkaniem ptaków mieszkających w lesie. Hayley rozejrzała się wokół siebie i zagryzła wargę, próbując ukryć przed Javierem delikatny uśmiech, który wypływał na jej twarz. To miejsce odczuwała jako wyjątkowo magiczne i spodobało się jej od pierwszego wejrzenia.
-Łap.-chłopak rzucił w jej stronę ciemny skórzany worek i nie patrząc się na nią zaczął się rozbrajać. Wyjmował wyjątkowo ostre przedmioty z miejsc, do których by Hayley nie przyszło do głowy, że da się cokolwiek ukryć. Nie zważając na dziwne zachowanie Javiera, Rudowłosa schyliła się i zaczęła przyglądać się zawartości brunatnego worka. Z wahaniem w oczach wzięła do ręki sztylet ozdobiony srebrnymi kwiatami i powstrzymała ciche westchnięcie, czując przypływ nieznanych jej emocji.
-Załóżmy się, że będąc uzbrojoną groźną Strażniczką Ognia zostaniesz w ciągu pięciu sekund powalona na ziemię przez zupełnie niegroźnego młodszego mentora. Nieuzbrojonego.-dodał po chwili, nie wiedząc czy to ma jakikolwiek sens. Oboje wiedzieliśmy kto wygra ten pojedynek.
-Javier, proszę Cię.-mruknęła dziewczyna, wstając z ziemi. Jej serce było niesamowicie zmęczone drogą na arenę i nie miała ochoty robić z siebie kretynki, udając, że wie jak się walczy. Do życia była jej potrzebna tylko wiedza o tym, jak kopnąć w krocze przypadkowego złodzieja/gwałciciela, czego nauczyła się na krótkim kursie samoobrony, jeszcze mieszkając w Nowym Jorku.
Nigdy nie podjęła kursu z praktyki, zdała tylko teorię.



Pierwsza sekunda
Nieporadny rzut sztyletem.
Druga sekunda
Javier z łatwością schyla się przed beznadziejnym rzutem i turla się ku postaci Hayley.
Trzecia sekunda
Ruda nie reaguje, gdy chłopak łapie ją za nogi i jednym ciosem powala na ziemię.
Czwarta sekunda
Z malinowych ust Zielonookiej wydobywa się cichy krzyk, kiedy Javier przygniata ją całym ciałem do zimnego zielonego podłoża. Dziewczyna traci całe powietrze dostępne w płucach.
Piąta sekunda
Twarz chłopaka zbliża się do twarzy Rudowłosej, zielone oczy dziewczyny zaczynają się wypełniać strachem. Chłopak z zadziwiającą łatwością chwyta kosmyk ciemnorudych włosów dziewczyny i przez moment wodzi wzrokiem po bladej twarzy nastolatki. Ruda mobilizuje się w ostatnim ułamku sekundy i jakimś cudem czuje, że w miejscach styku ich ciał gwałtownie rośnie temperatura. Jej zabieg jest niewystarczający. Lekkie czerwone oparzenia na nadgarstkach Javiera nie zmieniają sytuacji.
-Jesteś słaba, wiesz?-rzuca to zdanie lekko i przez kolejny ułamek sekundy wpatruje się w twarz dziewczyny-Jesteś beznadziejna, Strażniczko Ognia. 






                                                                 ***


-To było tak cholernie upokarzające...-dziewczyna siedziała załamana na miękkiej sofie w saloniku Rothena. Strój treningowy zamieniła wcześniej na sukienkę z delikatnego materiału sięgającego do połowy łydki a włosy rozpuściła, odczuwając z tego powodu cichą ulgę. Czuła się sobą.
     Starzec podszedł do niej i podał herbatę z domieszką uspokajających ziół, mając nadzieję, że dziewczyna przestanie płakać. Ponury nastrój uczennicy łamał jego biedne, stare serce, które w życiu niejedno przeszło. Mężczyzna usiadł naprzeciwko Rudowłosej i bezradnie spojrzał w jej zielone, zapłakane oczy.
-Javier jest jednym z najlepszych studentów Akademii, nie bez powodu dostał zadanie szkolenia Ciebie.-zaczął łagodnie, starając się jak najlepiej ująć wyjaśnienie- Strażniczki zostałe powołane do życia wiele lat temu i od tego czasu mnóstwo ludzi chciało im przeszkodzić w walce ze złem. Javier chciał Ci pokazać, że jeśli nie będziesz się chciała nauczyć korzystać z mocy oraz nie będziesz umiała się bronić, to szybko zginiesz, czego bardzo nie chcemy, prawda?
-Prawda.-odrzekła dziewczyna, głośno
wycierając nos w chusteczkę. Czuła bolesne sińce na całym ciele i w tamtej chwili marzyła tylko o tym żeby się umyć i pójść spać, ale nawet na to nie miała siły. Powoli sączyła herbatę, czując jak dobroczynne działanie ziół ją uspokaja i przywraca trzeźwość myśli.
-Dziś nieco oparzyłam Javiera.-odezwała się po jakimś czasie, przypomniawszy sobie czerwone oparzenia w kształcie opuszków jej palców na nadgarstku Tropiciela- Czy to normalne, że moja moc wyzwala się tylko i wyłącznie w sytuacjach, gdy jestem przerażona?
-...i wściekła.-dodał po chwili namysłu Rothen, a Hayley stanął przed oczami obraz z przymusowego zadania, które dostała niedawno od Javiera. Skrzywiła się na samą myśl o wypalaniu traw, po czym westchnęła cicho.
Nikt nie mówił, że w Aramenie będzie tak trudno.
-Przeprowadzimy teraz pierwszą lekcję opanowywania twojej mocy. Nie możemy dłużej czekać, a ty jesteś gotowa. Zaczynamy.



Z poczatku olbrzymia ciemność, pochłaniająca wszystkie zmysły. Strach powstający w głośno bijącym sercu, poczucie niepokoju zbierającego się w myślach. Uczucie niewiedzy, gdzie zaczyna i kończy się ciało? 
Brak ograniczeń.
Poszukiwanie ognia zaczyna się żmudnie. Przekopywanie każdego skrawka ciemności, strach, że nie znajdzie się żadnej iskry. Przebywanie w otchłaniach nie jest przyjemne. 
Rothen wypowiada różne słowa, na które  umysł ma jakoś zareagować. Mężczyzna potrzebuje dostarczyć silnego bodźca, który pomógłby mi odnaleźć Moc. Wyrazy nie są w żadnym stopniu ze sobą związane, nie ma na nie żadnej reakcji.  W końcu przychodzi moment, w którym chcę się wycofać i najzwyczajniej się poddać. W tym samym momencie Rothen mówi jedno słowo, które przypomina mi o na swój sposób smutnym wydarzeniu sprzed dwóch lat. 
"Bieg".
Twarz ojca pojawia się w moim umyśle znikąd, widzę wyniszczone chemioterapią ciało, długą drogę leczenia, a następnie powolny powrót do zdrowia. Widzę pokój pełen pikającej aparatury oraz długie modlitwy do Boga.
Słyszę charakterystyczny trzask i w dziwny sposób czuję, że znajduje się za mną coś wielkiego. Natychmiast się odwracam i dostrzegam płomienie ognia stające się coraz dłuższe. Stoję zaledwie kilka kroków od ognia, który powolnie wypełnia ciemność. Po raz pierwszy nie odczuwam niepokoju, a nieznaną mi dotąd ulgę. Wyciągam ręce do ognia, czuję jak przyjemne ciepło otula mnie niczym koc.
Poznaję Moc, zwabiam ją do siebie, pragnę ją poczuć w całej okazałości. Dopiero teraz czuję, że jest to jakaś część mnie i nie mogę tego zmienić. Nigdy nie miałam wyboru. Został on podjęty w momencie moich narodzin.


-Na dziś to tyle.-Hayley kilkakrotnie zamrugała powiekami i nieudolnie próbowała przyzwyczaić się do światła. Czuła, że jej skóra jest rozpalona, a jej myśli powstawały oraz znikały w gorączkowym wirze jej umysłu.
-Ale dlaczego, Rothenie? Przecież nic złego się nie stało.
-Jesteś zmęczona.-zauważył cierpko starzec i z werwą podniósł się z fotela. Jego słowa były skromne i oschłe, nie było w nich dawnej dobroduszności.-Połóż się i prześpij nieco. Postaram się wrócić na kolację.



                                                                    ***
-Miałeś rację, Draconie.
-Zawsze mam rację, Rothenie.
-Co teraz zrobimy?
-Pomożemy im spełnić Przeznaczenie najlepiej jak umiemy, prawda?
-Ona jest taka słaba... Nie wytrzyma tak olbrzymiej ilości Mocy. Na litość Boską, jej matka nie miała tak olbrzymiego daru w najlepszym momencie swojego życia jaki ona ma- początkująca, nic niewiedząca o naszym świecie!-Rothen złapał się za głowę i wbił niecierpliwe spojrzenie w Przewodniczącego.
-Nie stawiaj wszystkiego na jedną kartę.-uśmiechnął się tamten i ze spokojem napisał kilka słów na pergaminie- Przekaż to pozostałym Mistrzom. Czas zwołać Radę.

_______________________________________________________________

      Skończyłam ten rozdział, nareszcie. Weny dostałam dopiero wczoraj i z pisaniem nie poszło mi najgorzej, aczkolwiek pierwowzór (przynajmniej na dwie kartki A4) usunęłam z tego powodu, że potrzebowałam jakiegoś innego pomysłu na ten rozdział.
Można ująć to tak: kursywą pisałam wydarzenia przeszłe, aczkolwiek pod koniec zaczęłam się trochę z tym plątać i za pomocą pochylenia starałam się podkreślać dla was ważne słowa.  Strasznie przepraszam za plątaninę czasów i osób ale miałam własną ideę napisania tego rozdziału i jakoś tak wyszło w praniu,  że nie wszystko się ze sobą łączy.
Tą notkę dedykuje mojej najukochańszej Paulinie, która jest pełna zapału do tego bloga. Jej dobre serduszko objawia się przy każdej, nawet najmniejszej sprawie. Kocham Cię, dziecko :)
Was też kocham. Każdego z osobna.
Hayley :) xx



6 komentarzy:

  1. Znowu pierwsza ^^ JULIA DODAJ LINKA DO ROZDZIAŁU NR 16 xd ja nie mogę tego zrobić. A co do całości posta, fabuła bardzo mi się podoba :) tylko na początku nie ogarnęłam o co chodzi z tym rakiem ,taty Hayley ... Dodawaj częściej posty :c Do napisania ! ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej!
    Fajny rozdział.Ogólnie dobrze piszesz,dziewczyny też.Ale dlaczego są takie przerwy między rozdziałami.Lepiej jakby były co tydzień, a jak nie to chociaż co dwa.
    Czekam nn i mam nadzieję, że pojawi się niedługo. Życzę weny i chęci.
    Zapraszam do mnie http://silvershieldnigt.blogspot.com/?m=1
    Pozdrawiam Zizi

    OdpowiedzUsuń
  3. Całkiem nieźle napisane. Właściwie to część "realistyczna" wyszła ci nawet lepiej niż cała ta "przygoda z mentorem na leśnej polanie".

    OdpowiedzUsuń
  4. hej :* nieźle sobie poradziłaś ale muszę się zgodzić z panem wyżej :) jakoś lepiej czytało mi się część dziejącą się w naszym "wymiarze" :* i wiesz rozdziały mogłyby być dodawane częściej ale no cóż trzeba się zadowolić jednym na miesiąc :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej, ludzie :) !
    Dzieki za komentarze. Jak dobrze, że ktoś przeczytał ten rozdział...Ufff :*
    Dziękuję za wskazówki, porady...To mi pomaga, naprawdę :) Zamierzam poćwiczyć swój warsztat pisarski przed dodaniem następnego rozdziału. Mam nadzieję, że będzie lepszy od tego :>
    Co do dat pojawiania się rozdziałów, to obiecuję, że będą się częściej pojawiały :)
    Pozdrawiam w imieniu całej załogi Destiny,
    Hayley :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Podobałby mi się blog gdyby nie obrazek na górze

    OdpowiedzUsuń