*muzyka*
Ed Sheeran - Give Me Love
Dzień 1
Mamo, oszaleję. Wszyscy są tu dla mnie mili i uczynni, niczym piękni ludzie bez skazy.
Boli mnie kręgosłup? "Poczekaj moment, zaraz przyślemy masażystę".
Chcę coś przekąsić? Nie mija minuta a widzę wyjątkowo dobrą przekąskę na stole, jeszcze cieplutkie ciastka z delikatną, rozpływającą się w ustach czekoladą.
Nudzę się? Na łóżku pojawiają się różne książki, długie zwoje pergaminów zapisanych cienkim czarnym pismem.
Wiesz co mnie martwi, Mamo ? Robią to wszystko bo zgodziłam się na tą całą umowę, którą podsunęli mi pod nos na zebraniu w Sali Obrad. Chwilę po tym kiedy złożyłam podpis na chropowatej fakturze dokumentu, poczułam, że nierozerwalnie połączyłam się z Aramenem.
Służba, mentor, a nawet nieznani profesorowie są dla mnie bardzo uprzejmi, lecz zachowują niewielki dystans by mnie nie przestraszyć. Widocznie pamiętają co nieco z mojej ostatniej wizyty, ha!
Jutro zaczynam szkolenie, zacznę nabywać wiedzę o miejscu, o którym Ci się nawet nie śniło. Boję się, ponieważ czuję, że nie panuję nad żywiołem. Dobrze, że nie było Was w domu kiedy przypadkiem podpaliłam ten biały obrus. Chyba i tak nie uwierzyłaś, że przypadkiem wpadł mi do kominka. Sama sobie bym nie uwierzyła.
Trochę boli mnie fakt, że dzień po tym incydencie nakryłam Cię na sprawdzaniu moich kieszeń w kurtce. Nie znalazłaś tam papierosów ani zapalniczki, prawda?
Nie tylko ty masz mętlik w głowie.
Znowu piszę pamiętnik. Nie ufam tu nikomu na tyle żeby z nim szczerze porozmawiać o tym jak bardzo się boję, więc przelewam słowa na papier. Próbuję być silna, przynajmniej utrzymywać takie pozory, ale mam wrażenie, że moja idiotyczna gra aktorska nie przynosi zamierzonego efektu.
Nie dam się. Będę silna. Nie załamię się.
Nawet nie wiesz jak bardzo chciałabym Ci poopowiadać o Aramenie oraz o Mocy, której prawdopodobnie nie mam. Czuję, że w przeciwieństwie do Katheriny, znalazłam się tutaj przypadkiem.
Skończyłaś już te logo na poniedziałek? Pamiętaj, że termin mija na początku marca. Jak z badaniami taty? Wszystko jest OK?
Mam nadzieję, że dałaś kotu jedzenie. Strasznie miauczy o piątej, jeśli jej nie nakarmisz. Wspominałam Ci o tym?
Kocham Cię,
Hayley.
PS. Katherina przyszła w odwiedziny, śpi dziś u mnie. Mówi, że jej mentor nie pokazał się od chwili przyznania jej pokoju w jego mieszkaniu. Nareszcie porozmawiamy. Rothen przyniósł herbatę i pierniczki. Miłe, co nie? Nagle wszystko stało się weselsze. Nienawidzę być samotna. Do jutra!
Dzień 2
Mamo, jest gorzej niż myślałam. Cały mój entuzjazm do tego
"projektu" ulotnił się wraz z pierwszym spotkaniem Rady, na które
zostałam zaproszona. Byłam niewyspana, zła i głodna, gdy kazali stawić mi się o
świcie w Sali Obrad i nieco kazali czekać na swoje przybycie.
Przez tą beznadziejną godzinę obserwowałam otoczenie wokół
mnie. Przy wejściu stała milcząca straż, w postaci dwóch poważnych mężczyzn
ubranych w jednakowe brązowe tuniki i spodnie, wykonane z miękkiego materiału.
W prawej ręce trzymali dobrze naostrzoną włócznię. Po pewnym czasie drzwi się
otworzyły i zamiast gorąco wyczekiwanej czupryny Rothena, dostrzegłam
artystyczny nieład blond włosów Javiera. W niebieskich oczach odbijała się
wesołość, a w lewej dłoni trzymał czerwone jabłko z lśniącą skórką, które co
chwilę było podrzucane przez blondyna.
-Witam, szanownego Rudzielca. Ile spopielonych rzeczy tego
poranka?- rzucił kpiąco w moją stronę, gdy poczuł na sobie mój czujny wzrok.
Zacisnęłam zęby, pocieszając się kolorowymi obrazami w mojej głowie, podczas
których te piękne, podskakujące co chwilę jabłko paliło się najgorętszym
płomieniem jaki ten dziwny świat widział.
-Coś milczymy dziś, co?- przeskoczył zwinnie przez
oddzielającą nas ławę i usiadł lekko na drewnianym krześle obok mnie. Jak gdyby
nigdy nic, zaczął odgryzać coraz większe kawałki jabłka, wydając przy tym
charakterystyczny odgłos chrupania. Mój brzuch najwyraźniej sobie przypomniał o
braku śniadania i poczułam jak kiszki marsza mi grają.
-Gdybyś tak ładnie poprosiła, to może bym ci dał to czego naprawdę pragniesz...-przechylił się w moją stronę, a w jasnoniebieskich oczach pojawiły
się iskierki wyniosłości, tak dobrze go cechującej- Jedno słowo. Proszę.
-Czy mógłbyś przestać? Próbuję się skupić.-warknęłam do
niego, odgarniając ciemnorude kosmyki z twarzy. Przed moimi oczami rozgrywały
się krwawe scenariusze bitwy o wyjątkowo soczyste jabłko, gdzie zwyciężczynią
byłam oczywiście ja.
-Myślenie ci nie wychodzi, więc można powiedzieć, że dbam o
twoje zdrowie psychiczne i fizyczne. Nadal mi nie podziękowałaś za uratowanie
życia, nieuprzejmy topielcu.-rzucił lekko, po czym uśmiechnął się z sarkazmem.
Nie czekając na moją odpowiedź wstał i wolnym krokiem skierował się ku
olbrzymim drzwiom.
Jakby od niechcenia odwrócił się i "przypadkiem"
mruknął "Spotkania Rady odbywa się w gabinecie Przewodniczącego
przynajmniej od godziny".....i wyszedł.
Spóźniłam się na
zebranie, nie zjadłam śniadania, zapomniałam co to znaczy przyjemny prysznic
nad ranem. Ten dzień spędziłam na rozmowach dotyczących mojej przyszłości w
Aramenie.
Czas płynął tu dwa razy szybciej niż na Ziemi, więc teoretycznie w Aramenie powinno być gorące i parne lato, a na Ziemi szalejąca wichura z białymi płatkami śniegu, której tak nienawidzę.
Co drugi weekend miałam spędzać w stolicy. Nie mam pojęcia jak bardzo będę musiała okłamywać Ciebie i tatę, żebyście mnie tu tak często puszczali.
Dwa dni nieobecności w Jacksonville, cztery dni w Aramenie.
Nie mogę nikomu powiedzieć kim jestem i jakie moce w sobie skrywam. Nawet tobie, Mamo.
Bezwzględny zakaz używania Daru, gdy przebywam poza Akademią. W przeciwieństwie do Katheriny, moje talenty są bardziej nieposkromione oraz porywcze. Mogłabym komuś zrobić krzywdę.
Lekcje z Rothenem oraz Mistrzami, czyli najwybitniejszymi profesorami w kraju. Obowiązkowe.
Gdybym czegoś potrzebowała, to zawsze może mi pomóc mój kochany mentor Javier, przykład najlepszych zalet oraz dobrego wychowania.
Jeśli będę się kłóciła, to mam się starać panować nad sobą i próbować niczego nie spalić. Wykładziny w moim poprzednim pokoju kosztowały ponad tysiąc monet.
W ustach Dracona brzmiało to jak drobna uwaga, ale po spojrzeniu innych Mistrzów mogłam uznać, że nie był to tani wydatek.
W ustach Dracona brzmiało to jak drobna uwaga, ale po spojrzeniu innych Mistrzów mogłam uznać, że nie był to tani wydatek.
Mamo, dostałam pokojówkę, uwierzysz? Nie wiem, może oni myślą, że nie umiem sprzątać...
Albo widzieli mój pokój w Jacksonville, wszystko jest możliwe.
W każdym razie, Esme jest bardzo miła i niewiele starsza ode mnie. Nareszcie salonik Rothena wygląda jak część mieszkania, gdzie nie walają się książki czy resztki jedzenia sprzed tygodnia.
Pytałam się Rady (piętnaście Arcymistrzów z danego przedmiotu, wyróżniają ich białe szaty ze złotymi emblematami na ramionach ) o tym czy wiedzieli, że istnieje świat równoległy do Elwesyeru (rozległy kontynent, na którym spoczywa Aramen oraz pozostałe państwa), po czym zaskoczyli mnie swoją twierdzącą odpowiedzią.
- Pewnie istnieje jeszcze wiele takich nieznanych miejsc, ale o twoim świecie wiedzieliśmy, Strażniczko Ognia.-odpowiedział mi spokojnie Arcymistrz Deerick- Wychodzimy z założenia, że Stwórca stworzył każdy świat dla wybranej grupy ludzi i nie powinniśmy tej równowagi zmieniać.
Mogę z dłonią na sercu powiedzieć, że te dwa światy są tak bardzo do siebie podobne...i niepodobne zarazem. Na Ziemi nie istnieje magia w tak czystym pojęciu jak w Aramenie: co chwilę mogę zobaczyć jak ludzie młodzi i starzy zmieniają kolory swojej skóry, zmieniają wzrost w dwie sekundy czy wyrastają im olbrzymie orle skrzydła.
Z drugiej strony, Aramen jest inaczej ukształtowany. Powiem szczerze, że odczuwam tą zmianę jak zmieszanie epok starożytności, nieco średniowiecza, baroku oraz nowoczesności. Z tym ostatnim trochę się wahałam, gdyż nikt nie używa tu komórek czy komputerów, elektryczność jest używana dosyć rzadko, w trosce o środowisko planety.
Mamo, tęśknię.
Odebrałaś moją kurtkę z pralni?
Tata miał iść na zebranie, mam nadzieję, że nie poszedł. Znowu zawaliłam matematykę, kolejna dwója do dziennika.
Kocham Was.
Padam z nóg.
Ley <3
Mamo, tęśknię.
Odebrałaś moją kurtkę z pralni?
Tata miał iść na zebranie, mam nadzieję, że nie poszedł. Znowu zawaliłam matematykę, kolejna dwója do dziennika.
Kocham Was.
Padam z nóg.
Ley <3
Dzień 3
Katherina zaczęła dziś zajęcia szybciej niż ja i niedawno się dowiedziałam, że nie udało jej się kontrolować mocy. Wiem, że nie powinnam się cieszyć ale czuję się wyjątkowo radosna z tego powodu, gdyż to znaczy, że nie jestem całkowitym odmieńcem.
Oczywiście nie biorę tego pod uwagę, że na Ziemi magia nie istnieje, a cztery osoby z mocą na biliony bez.....
Cóż.
Jesteśmy "troszeczkę" inne.
Dziś miałam lekcje tylko z Rothenem, który umiejętnie bawił się w psychologa, podając mi pod nos coraz to nowsze talerze, wypełnione ciastkami. Mamo, jestem pewna, że przytyłam przynajmniej kilka kilogramów. Przynajmniej takie mam wrażenie. Jest gorzej niż podczas świąt u babci Hellen, gdzie tata i wujek dokładają mi na talerz coraz to więcej mięsa.
W każdym razie, Rothen rozmawiał ze mną o tym jak się czuję, jak mi się podoba w Aramenie, jakie mam oczekiwania i tak dalej. Nigdy się nie zastanawiałam nad oczekiwaniami względem mojego "półzamieszkania", jak to niedawno określiłam. Mojego mentora rozbawiły moje niepokojące wizje o buchającym ogniu z dłoni, który powoduje, że cała się spalę na drobny popiół.
-Twoja moc potrafi niszczyć, ale nie Ciebie, osobę, która się nią posługuję. Nie wyrządzi tobie żadnej krzywdy.-roześmiał się czystym głosem i dyskretnie wpakował sobie do ust ciasteczko.
Po południu oboje poszliśmy do wspaniałego, olbrzymiego miejsca nazywanego Ogrodami Akademickimi. Był to ogromny park z różnej wielkości akwenami wodnymi, niezliczoną ilością kolorowych kwiatów oraz wyniosłych, starych drzew o spękanej korze. Z przyjemnością siedziałam kilka godzin na miękkiej trawie, wpatrując się w niezmąconą powierzchnię oczka wodnego.
Dochodzę do wniosku, że życie przygotowało dla mnie kilka większych (i mniejszych) niespodzianek.
Pozdrawiam z pozycji lezącej na miękkiej, zieloniutkiej trawie. Dobrze, że wzięłam notatnik.
Widzę Javiera. Mówi, że nie pojawiłam się na obiedzie i bardzo chętnie wpakuje mi do ust cały talerz pieczonych ziemniaków, jeśli w trybie natychmiastowym nie wrócę na teren Akademii. Podnoszę się z miejsca i widzę szczery zawód na jego twarzy.
Może liczył na to, że udławię się ziemniakiem? Wszystko możliwe.
Twoja wymęczona,
LeyHay <3
Dzień 4
Mamo, dziś wracam, uwierzysz? Czułam się jakbym przeżyła co najmniej wiek na terenie Elwesyeru. Tęsknię, ale z drugiej strony coś mnie ciągnie do pozostania w Akademii, coś czego sama nigdy przed sobą nie przyznam.
Śniadanie (przynajmniej dwa litry słodkiej herbaty, uprawianej w ogródku za Akademią) oraz niezliczona ilość chrupiących tostów. Potem miałam okazję na samotną przechadzkę po nowym mieszkaniu, odliczając sekundy do spotkania z Tobą. Wszytsko to wydawało mi się takie nierealne, ale...
Zgubiłam się.
Zorientowałam się dopiero po kilku minutach, że zeszłam z kilku znanych mi korytarzy, kierując się w bliżej nieokreślonym kierunku. Trafiłam do sekcji podziemnej, gdzie drogę oświetlały mi pochodnie, zatknięte w wysoko umieszczonych uchwytach ściennych. Słaby ogień dogasał w chwili, gdy próbowałam wrócić na drugie piętro.
Z zaskoczeniem odnalazłam wschodni szyb korytarzy, do których już miałam wejść gdyby nie słabo majaczący się kształt, stojący przed progiem oddzielającym te oba miejsca.
-Tu nie ma przejścia.-powiedział czujnie strażnik, gdy zbliżyłam się nieco bliżej. Na jego twarzy odmalowywał się smutek, powaga i jakieś straszne rozdarcie, którego nie umiałam prawidłowo rozczytać. Zaskoczyłam się słysząc otwartą wrogość w głosie mężczyzny, który wyraźnie mnie odganiał od tego miejsca.
-Zgubiłam się...-próbowałam wyjaśnić zaistniałą sytuację i wbiłam błagalne spojrzenie w szare oczy mężczyzny. Mój głos odbijał się echem od kamiennych ścian korytarza, powtarzając mój drżący szept kilkanaście razy nim ucichł.
W odpowiedzi usłyszałam okrutny wrzask, przepełniony bólem i rozpaczą, a po chwili do moich uszów dotarł niezidentyfikowany, wysoki dźwięk. Z małym opóźnieniem zdałam sobie sprawę, że jest to odgłos drapania pazurami w kamienną ścianę, coś czego nie mogłam zapomnieć do końca swojego życia.
Zszokowana cofnęłam się o krok, wbijając przerażone spojrzenie w korytarz, kończący się dużymi, masywnymi drzwiami. Na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że wyjście stamtąd graniczy z cudem.
-Pallor! Pallor!-wrzeszczała boleśnie niewidzialna istota, a barwa jej głosu wskazywała jednoznacznie na rządzę mordu. Skierowałam pośpiesznie wzrok na strażnika, który zamknął na moment oczy i wymruczał coś pod nosem. Brzmiało to jak "Obudziła go".
Płomień pochodni zaczął maleć, automatycznie się przygaszać jakby przez długie pomieszczenie przeszedł silny wiatr. Zadrżałam z powodu niskiej temperatury zbierającej się wokół mojego ciała i zacisnęłam zeby.
Nienawidziłam zimna i strachu.
Usłyszałam głośny szczek zamka, nie mnęło kilka sekund a ujrzałam przerażający widok: cięzkie żelazne drzwi otwierają się z hukiem, a parę metrów ode mnie stanęła blada istota o wyłupiastych oczach, w których widzę chorobliwy głód.........i widmo śmierci.
Przed oczami stanęła mi jedna scena z wczorajszego dnia kiedy Javier zabrał mnie na chwilę na służbę, pokazując na czym polega jego "męcząca praca" Tropiciela.
-Trzeba wymienić zamki, Skilv może się wydostać. Są już zardzewiałe.-naśladując mojego młodszego mentora, ze skupieniem wysłuchiwałam raportu młodszego Tropiciela, Christophera, który opowiadał Javierowi o trudach ostatnich dni.
Blondyn z powagą wypytywał nawet o najmniej istotne szczegóły, po czym pochwalił Christophera za jego logiczne myślenie w czasie akcji. Gdy chłopak odszedł, nie mogłam się powstrzymać przed zapytaniem Javiera kim tak naprawdę jest.
-Wydajesz się być za młody na dowódcę, a lepszy niż zwykły uczeń.-niestety zapomniałam, że miałam trzymać język za zębami i zerknęłam na niego, zaskoczona tym, ze na wodzi wzrokiem po mojej twarzy.
Nigdy nie zdawałam sobie z tego sprawy, lecz właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, że nie mogę oderwać wzroku od oczu Javiera.
W mojej głowie uformowały się miliony epitetów i metafor dla oczów o kolorze błękitnego nieba, niezmąconego żadną przypadkową chmurą. Taką barwę miał również ocean oblewający Elwesyer ze wszystkich stron, miejsce, którego tak bardzo się bałam.
-Jestem po prostu wyjątkowy.-stwierdził krótko, a w jego głosie brzmiała tylko i wyłącznie szczerość. Nie doszukawszy się w jego zdaniu ani krzty kpiny, spuściłam wzrok i wbiłam go w ziemię.
-Dziś zajmiemy się trawami. Ja będę siedział i patrzył jak odwalasz za mnie całą robotę, a ty zostaniesz pełnoetatową kosiarką.-dziarsko oznajmił po chwili, aktorsko wracając do starego tonu. Wyprostowany jak struna, przemierzał znane mu od dzieciństwa kręte korytarze, gdzie ja niemal za nim biegłam by za nim nadążyć. Ciężko dyszałam, próbując go dogonić. W myslach przeszły mi wszystkie fałszywe usprawiedliwienia z zajęć sportowych i moich ust wydostało się łagodne przekleństwo, zwiastujące chęć wytrenowania ciała przed latem.
-Nie rozumiem.-poskarżyłam się, zrównując się z nim na schodach. Odgarnęłam pasmo ciemnorudych włosów i z wyczekiwaniem patrzyłam na niego, oczekując jakiejś normalnej reakcji. O mało się nie zabiłam potykając o stopień, zbyt zajęta wpatrywaniem się w oczy o barwie oceanu.
-Jestem zabójczo przystojny, wiem, ale skupmy się na pracy. Na twojej pracy. -rzucił swobodnie, po czym uśmiechnął się zgryźliwie widząc jak nieporadnie próbuję utrzymać równowagę.
-Czyli co robimy? Javier, do cholery!-nie wytrzymałam i niczym małe dziecko tupnęłam nogą w twarde podłoże, wywołując jego nieludzki śmiech.
Czułam się jak kompletne zero, a on dodatkowo pogarszał moje mniemanie o Aramenie i ludziach tu mieszkających. W tamtej chwili marzyłam aby znaleźć się z powrotem w domu, ciepłym łóżku i mruczącą Florence na drugiej poduszce.
-Co robimy?-zadał pytanie retoryczne, po czym zamyślił się chwilę nad konkretną odpowiedzią- To co umiesz najlepiej. Dziś będziemy palić.
Mamo.
Wiedziałam, że nauka w Aramenie będzie dla mnie okrutna, ale nie myślałam, że aż tak.
"Ty jesteś ogniem, ale ogień nie jest Tobą".
Ps. Jest tutaj. Nowa. Widziałam ją, wiesz? Nie zdawałam sobie sprawy, że... Tak szybko dołączą do nas
Opisałabym Ci jak wygląda, ale Vivienne chce żebym przyjęła lekarstwa.
Siedzę w szpitalu.
O tym nie musisz wiedzieć.
Ps.2 Ma na imię Diana.
Ps.3 Umieścili Javiera na łóżku obok mnie. Wrócił tu z powodu złego samopoczucia. Pan
Ps.4 Vivienne nie pozwala mi jeść, ale Rothen jest kochającym mentorem i przeszmuglował dla mnie zapasy ciemnej czekolady. Czuję, że przeżyje tą noc.
Ps.5 Pan
Ps.6 Słyszę śmiech Nowej, a po chwili dołącza do niego dobrze mi znany chichot Katheriny. Odpowiedź na to wydarzenie pokazuję czynami, zwracając dary Rothena na sterylnie białą pościel.
Pan
Mamo, spóźnię się trochę do Jacksonville.
Dobra....noc.
______________________________________________________________
Dzień Dobry.
Dobrej Nocy.
Branoc.
Hayley <3
Znowu pierwsza ^^ Dzięki za informację xD Rozdział ciekawie napisany, na pozór list ,ale także opowiadanie. Doszukałam się jednego błędu ,ale nie pamiętam gdzie on jest (ę-zamiast-e) xD musiałam ci powiedzieć :> Już nie mogę się doczekać rozdziału Diany, bd nieźle ( Hayley pewnie bd zazdrosna o Kath - to wywnioskowałam z ostatnich zdań :P) Czekam na następny rozdział :D
OdpowiedzUsuńCałkiem niezły rozdział Juluś! Pisałam ci juz gdzie masz błędy :3 wiec,.... Bardzo fajny rozdział >.< :D
OdpowiedzUsuńBardzo fajny rozdział i blog. Ciekawie go napisałaś. Czekam na Diane. Haylyn będzie zazdrosna o Kat. Tak się z tym Javierem nie lubią, a napewno będą razem. Czekam na nn. Życzę weny i chęci.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Zizi.
Bardzo fajnie sformułowany rozdział :) Ogólnie opowiadanie jest zarąbiste!
OdpowiedzUsuńWitam.
OdpowiedzUsuńWasze zgłoszenie do katalogu Spisu Opowieści nie zostało przyjęte. Dodaj na Swojego bloga link lub button SO i złóż zgłoszenie jeszcze raz.
Pozdrawiam