3.19.2014

Rozdział 10: "Nie walcz ze swoim przeznaczeniem".

                                                                ( muzyka )



-Mamo, wróciłam!-donośny krzyk panny Cantley rozszedł się po całym domu. Z głośnym westchnieniem skierowała swoje kroki do garderoby i odwiesiła swój beżowy płaszcz na wieszak. Zniszczonymi trampkami nie przejmowała się zbytnio i po chwili buty zostały rzucone w kąt pomieszczenia.
   Rudowłosa rozwiązała kitkę na czubku głowy i po dłuższej chwili  poczuła jak gęste kosmyki opadają jej ciężko na ramiona. Dziewczyna zerknęła przelotnie w tafle zwierciadła zawieszonego w przedpokoju i zatrzymała się na chwilę, by dokładnie zanalizować swoje odbicie.
      Hayley miała niejasne przeczucie, że odkąd wróciła z Aramenu jej wygląd nieco się zmienił. Wydawało się jej, że jest nieco smuklejsza, odrobinę wyższa, a nieliczne cztery piegi na nosie zaczęły zanikać w miarę upływu czasu. Dziewczyna wyglądała na promienniejszą, dostojniejszą i dopiero w tamtej chwili zaczął do niej docierać fakt, że może w końcu będzie ładna.
-Narcyz także patrzył się w swoje odbicie i w końcu sam w sobie się zakochał. Akceptuję twoje wybory, ale chciałabym być w przyszłości babcią, wiec nie odbieraj mi tego, błagam.-usłyszała głośny śmiech mamy, która wyłoniła się z salonu.
    Drzwi tarasowe były otwarte, a wiosenne  promienie słoneczne wlewały się do pomieszczenia. Joanne trzymała w dłoniach stary album, a jego każda strona była wypełniona zdjęciami z odpowiednim dopiskiem.
-Oddałam książki do biblioteki i wypożyczyłam nowe. Pani Marlsson ucieszyła się, ze przyszłam, ponieważ była nowa dostawa i można było wyhaczyć prawdziwe perełki literackie. -odpowiedziała Hayley, ignorując uwagę matki. Podeszła do kobiety i zaciekawiona zerknęła jej przez ramię.
- O, czy to nie jest nasz dom w Kalifornii? Patrz, babcia wygląda niemal tak samo jak teraz! Masz teraz lepszą fryzurę niż wtedy, w długich włosach było ci bardzo niekorzystnie.
-Dzięki.-odpowiedziała ze śmiechem na uwagę córki-Szukałam dokumentów w szafach i znalazłam cały karton albumów. Teraz nie mam czasu ich poprzeglądać, ale może wieczorem, kiedy tata wróci....
    Ruda wyjęła album z rąk matki i bez słowa usiadła na kanapie, przewracając strony z fotografiami. Joanne jeszcze przez chwilę obserwowała córkę i jej pełen zachwytu wzrok, po czym wróciła do gabinetu w poszukiwaniu dokumentów. Była pewna, że niedawno je gdzieś tam widziała...
Tymczasem Hayley z niezwykłą delikatnością przejeżdżała palcem po fakturze zdjęć i czytała opisy, rozpoznając eleganckie pismo Joanne Cantley.
 "Pierwsza fotografia Hayley...Malutka zasnęła w moich objęciach. Jest taka krucha.. Po prostu nasza."
"Zdjęcie robił James, tuż po tym jak Hayley powiedziała pierwsze słowo. Wbrew naszym oczekiwaniom, że będzie to 'mama' albo 'tata', nasza córka nas zaskoczyła, piszcząc 'kot' na widok olbrzymiego żółtego persa sąsiadki z IV piętra. Nienawidzę zwierzaka."
"Trzecie urodziny Hayley, ogródek mojej mamy na obrzeżach Nowego Jorku. Na urodziny zeszło się pół ulicy, mieliśmy grilla. Po imprezie sprzątaliśmy trzy dni."
      Nastolatka oglądała zdjęcia z tego wydarzenia, rozpoznając siebie w dziewczynce z dwiema rudymi kitkami i szerokim uśmiechem. Mała Cantley przechodziła z rąk do rąk, a z każdym uczestnikiem przyjęcia miała pamiątkową fotografię. Nie spodziewając się, że dziewczyna znajdzie coś niesamowitego, przewróciła ostatnią stronę albumu i znalazła nieco zakurzoną fotografię.
Zszokowana wciągnęła powietrze z cichym sykiem powietrze i z wrażenia wypuściła album z rąk. W dłoniach nadal trzymała przedmiot, który dostarczył jej tylu wrażeń w tak krótkim czasie.
Średniego wzrostu kobieta trzymała na rękach zadowoloną z życia Hayley. Kobieta miała długie, białe włosy oraz szare, otoczone długimi czarnymi rzęsami oczy. Ubrana była całkiem zwyczajnie jak na tamte czasy: kolorowy top, podkreślający bladość jej skóry oraz ciemne jeansy z wysokim stanem. Na głowie miała duże okulary przeciwsłoneczne, które chroniły jej kosmyki przed opadaniem na twarz. Uśmiechała się w uroczy sposób, ukazując dołeczki w policzkach.
Drżącą dłonią, panna Cantley odwróciła polaroidowe zdjęcie i ujrzała kilka słów nabazgranych na szybko.
Katherina z cała pewnością odziedziczyła charakter pisma po matce.
"Ukochanej siostrzenicy Hayley, by nie walczyła ze swoim przeznaczeniem - Chrzestna Mer".





    Tego dnia na hali sportowej panowało wielkie zamieszanie. Na każdej połówce boiska ćwiczyły drużyny, tak bardzo pragnące wygrać ten jeden, najważniejszy mecz w sezonie. Najlepszą taktykę miała oczywiście drużyna z Jacksonville, aczkolwiek niekiedy w praktyce im to po prostu nie wychodziło.
Wzrok połowy sponsorów, odzianych w eleganckie czarne garnitury był zwrócony w stronę pewnej białowłosej istoty,  która stała dokładnie na środku boiska i perfekcyjnie odbijała piłkę, tym samym przygotowując się do pierwszego meczu.  Każdy mógł zauważyć iż dziewczyna nie wyróżnia się wzrostem, aczkolwiek niezmienny uśmiech na jej twarzy sprawiał, że stała się ona wyjątkowo rozpoznawalna.
-Cuphenburt, dokładnie o to mi chodziło!-trener przybił piątkę z Białowłosą i dobrodusznie się do niej uśmiechnął-Ktoś chce z tobą porozmawiać. Sprężaj się, bo za trzy minuty gramy mecz a niepokoi mnie obrona dziewczyn z Houston...
    Dziewczyna odwróciła się i sekundę później dostrzegła tak znajomą grzywę długich, rudych włosów należącą do Hayley. Przyjaciółka była jeszcze bledsza niż zazwyczaj, a w dłoniach trzymała jakiś pognieciony świstek papieru. Na twarzy Katheriny pojawił się szeroki uśmiech, gdy radosnym krokiem podeszła do drewnianych trybun i wskoczyła na miejsce obok Rudej. W ciągu ostatnich dwóch tygodni prawie ze sobą nie rozmawiały, zbyt zajęte swoimi sprawami oraz rozmyślaniami co stanie się z dotychczasowym życiem.
-Nie byłam świadoma tego, że miałam kontakty z innymi Strażniczkami po śmierci Evanny.  Okazuje się, że Meredith mnie pilnowała do czasu, gdy zniknęła.-Rudzielec odezwał się dopiero po paru sekundach, wciskając w dłoń Katheriny polaroidową fotografię. Ukradkiem wytarła spocone dłonie w szorstki materiach spodni, modląc się by przyjaciółka tego nie zauważyła
    Katherina westchnęła cicho, widząc olbrzymie podobieństwo do matki. Te same białe włosy, nieco wystające kości policzkowe, a także kształt i barwa oczu wskazywały na to, że  Kath nie dostała w genach jedynie talentu magicznego. Tak naprawdę, widok zdjęcia z podobizną jej rodzicielki nie wzbudził w niej takich emocji jak w Hayley. Białowłosa dobrze pamiętała rysy Meredith, która znikła w dniu siódmych urodzin jej córki. W sercu Katheriny pojawiło się współczucie do panny Cantley, przypominając sobie jedno wydarzenie z Aramenu.



-...bardzo ważna sala, dokonywały się tu koronacje, bale, znane uroczystości. Posadzka jest wykonana z krystalicznie białego marmuru przewożonego z końca Elwesyeru, a kolumny...
      Białowłosa ponownie się wyłączyła, podążając wolnym krokiem za przewodnikiem. W tamtej chwili nie obchodziły ją "krystalicznie białe posadzki" czy ramy obrazów z najdroższego gatunku drzewa w Aramenie. Chciała się jak najszybciej wyrwać z tego całego zwiedzania Akademii, w które została wrobiona przez swojego starszego mentora, którego imienia jak na razie nie poznała. Marzyła o chwili, kiedy wróci do swojego pokoju, gdzie miała się spotkać z Seraphinem. Jego towarzystwo było milion razy lepsze niż postać spoconego przewodnika o drżącym głosie...
Do tej pory nie rozumiała czmu ludzie reagują w taki sposób na nią i Hayley.
-Strażniczko Ognia, podoba ci się ten obraz? Namalowany zaraz po wojnie przez znanego malarza Andree Ineza, farby sprowadzone specjalnie z warsztatów Valinoru.-przewodnik wyraźnie się ożywił widząc nieruchomą Strażniczkę, wpatrzoną w olbrzymie płótno w głębi sali.
     Usta Rudowłosej były delikatnie rozchylone, a w zielonych oczach odbijały się sceny Ostatniej Bitwy. Zabawne było to, że przed chwilą Katherina przyglądała się temu samemu obrazowi i uznała, że jest jednym z najgorszych, które do tej pory widziała. 
Zamęt, chaos, jednym słowem bałagan i do tego tego te smutne, zlewające się ze sobą barwy...
-A więc tak wyglądała...-panna Cuphenburt dosłyszała cichy szept przyjaciółki i niemalże od razu wychwyciła  w nim nutę zaskoczenia. Hayley bezgłośnie wymówiła jedno słowo i westchnęła długo, oddalając się szybko od malowidła. Była niezwykle poruszona.
"Mama".
Katherina przyjrzała się dogłębniej i rzeczywiście, w tle obrazu zauważyła cztery Strazniczki, uciekające z pola bitwy. Tak naprawdę, zwróciła uwagę tylko na kobietę z odcieniem włosów takim samym jak Hayley.
-Nie wiedziałaś jak wyglądała? Nie miałaś żadnych zdjęć?-Kath nie mogła się powstrzymać przed pytaniami, widząc przerażający smutek w zielonych oczach Cantley.  
-Wszystko się spaliło w czasie pożaru, włącznie z moją matką i siostrą, jeśli Cię to tak bardzo interesuje, Cuphenburt.-odpowiedziała opryskliwie dziewczyna, natychmiast zastępując smutek złością- Nie miałam szczęścia porozmawiania z którymkolwiek z biologicznych rodziców.
Katherina powstrzymała się przed powiedzeniem czegoś niemiłego w stronę Hayley, pamiętając, że to ona jest częściowo winna jej nieustającej wściekłości. Ruda nie przypominała radosnej, lecz odpowiedzialnej dziewczyny z Jacksonville.
Teraz była Strażniczką Ognia, czyli chodzącym kłębkiem nerwów.


-Hayley, to oznacza tylko tyle, że nasze pierwsze spotkanie nie było przypadkiem.
Pamiętasz? Nie wydawałaś się zadowolona, że musiałaś przesiedzieć u mnie w domu bitą godzinę, a mimo to... Minęło kilka dobrych miesięcy, a ty nadal tu jesteś, siedzisz ze mną na tych trybunach. Wiem, ze się zastanawiałaś czemu tak spokojnie przyjęłam wiadomość o Aramenie. Ta kobieta na zdjęciu przygotowywała mnie na tą chwilę, nie mówiąc mi niczego wprost. A może zawsze uważałam, że coś ze mną nie tak? Że nie pasuję do tego świata? W każdym razie, zmierzam do tego, by cię uświadomić, że gdyby Evanna Recevilll żyła, z pewnością tęskniłabyś do świata, którego wcześniej na oczy nie widziałaś. Uważam, że moja mama chciała mieć na Ciebie oko i stąd to zdjęcie.-zakończyła cicho, a na jej twarz wypłynął delikatny uśmiech, pełen nadziei.
       Panna Cantley westchnęła cicho i na jeden krótki moment wtuliła się w ramię przyjaciółki, która objęła ją wolnym ramieniem. Hayley wyczuła nutę kokosowego zapachu ulubionego szamponu przyjaciółki i uniosła kąciki ust.
Rudowłosa całkowicie zapomniała o niedawnej kłótni, o wyrzutach kierowanych w stronę Katheriny oraz o przymusowej przysiędze, że wróci z nią do Aramenu, chociaż na kilka dni.
W tej krótkiej przemowie dziewczyna otrzymała odpowiedzi na wszystkie nurtujące ją do tej pory pytania i z zaskoczeniem uświadomiła sobie, że odczuwa ulgę.
-Wiesz, że bez powietrza nie byłoby ognia?-zadała pytanie retoryczne , wbijając wzrok w szare oczy Strażniczki- Zamknij dopływ tlenu a ogień zgaśnie.
-Jednym słowem utrzymuję cię przy życiu, tak?-Białowłosa zaśmiała się głośno i z gracją ześlizgnęła się z trybun. Hayley długo obserwowała zawodniczkę z numerem 11 oraz słuchała uważnie jej krzyków radości, gdy zdobywała kolejne punkty dla swojej drużyny.
Ten śmiech, ta swoboda, specyficzny sposób bycia, nieograniczona pewność siebie...
-Katherino Cuphenburt, jeśli ty jesteś nienormalna to ja tym bardziej.-mruknęła cicho w stronę dziewczyny i uniosła kąciki ust, widząc radość wypisaną na twarzy Białowłosej.




        Dokładnie tydzień później, po nieudanym teście z matmy oraz przeciętnie napisaną kartkówką z rozszerzonej chemii, Hayley stała w tym samym miejscu co dwa tygodnie wcześniej. Rude włosy układały się na wietrze w nieznaną kompozycję malarską, pełną czerwonych plam. W zielonych oczach odbijał się otaczający ją krajobraz, pełen wzniesień, sosnowych lasów oraz rozbijających się o skały, fal morskich. Rudowłosa wydawała się być opanowana oraz spokojna jak nigdy dotąd.
"Mamo, jedziemy na weekend nad morze. Domalowujemy balustradę z Katheriną."
Ciepłe promienie słoneczne powoli otulały jej bladą twarz, przywołując miłe wspomnienia. Pierwsza jazda na rowerze, pierwsza ocena celująca, wakacje we Włoszech... Dziewczyna zamknęła oczy, rozkoszując się pięknem świata. Z każdym oddechem odczuwała słony zapach soli morskiej, do którego powoli zaczynała się przyzwyczajać.
"Dwa dni? Proszę, zgódź się. I tak jedziesz z tatą do Waszyngtonu. Nie, nic mi się nie stanie. "
Dziewczyna odwróciła się, by zidentyfikować narastający warkot silnika samochodowego. Na wyboistej ścieżce, usianej szyszkami i igłami sosnowymi ujrzała sędziwy samochód i jasnowłosą istotę za kierownicą. Hayley niemal słyszała jak dziewczyna nuci piosenki z ostatniego albumu Lady Gagi.
"Obiecaj mi, że zadzwonicie jak dojedziecie. Od razu po badaniach, słyszałaś? Nie, po prostu się o niego martwię. Dzięki. Kocham Cię, mamo."
Przyjaciółka wysiadła z samochodu i skierowała swoje kroki w stronę skalnego klifu. Ruda z zaskoczeniem zauważyła, że Cuphenburt układa nogi w taki sposób, że z pozoru wygląda to tak jakby lekko płynęła w powietrzu, nie dotykając stopami ziemi. Panna Cantley odwróciła się do dziewczyny plecami i ponownie wbiła spojrzenie w chłodną toń oceanu.
-Pokażę Ci coś, dobrze?-szepnęła na powitanie, odgarniając rude włosy z twarzy. Białowłosa stanęła obok niej i odetchnęła głęboko morskim powietrzem, przesyconym ohydną wonią soli morskiej.
    Rudowłosa spojrzała się wyczekująco w niebo i poczuła przyjemny prąd na skórze dłoni. Powoli, chmury się rozstąpiły dając miejsce dla złocistych promieni słonecznych, które łagodnie opadły na spienione fale morskie. Katherina otworzyła usta ze zdumienia i po chwili pisnęła niedowierzająco, pochylając się nad morską tonią. Nawet z tak olbrzymiej odległości dzielącej wierzchołek skalistego klifu oraz powierzchnię oceanu, dziewczyna mogła dostrzec zarysy lasu oraz gór, majaczących się w oddali.
-Jeśli dobrze się przyjrzysz, to zobaczysz tam jeszcze kawałek Akademii. Tam, daleko.-naprowadziła ją Hayley, zakreślając łuk w powietrzu. Na twarz Rudej wystąpił delikatny uśmiech, pełen optymizmu i nadziei.-W naprawdę słoneczne dni można dostrzec majaczące się pod powierzchnią zarysy Elwsyeru. Fajnie, co nie?
-Skąd ta zmiana nastawienia?-zapytała się zaciekawiona Katherina, patrząc z zaskoczeniem w zielone oczy przyjaciółki- To do Ciebie nie podobne.
-Nie walcz ze swoim przeznaczeniem, pamiętasz?-odpowiedziała jej, nawiązując do znalezionej przed kilkoma dniami fotografii. Panna Cuphenburt skinęła powoli głową i zatknęła zbłąkany kosmyk białych włosów za ucho. Nie miała pojęcia, że to jedno zdanie tak bardzo wpłynie na nastawienie Hayley.
-Jedno pytanie.-mruknęła Cantley, przytrzymując nadgarstek Białowłosej, która przygotowywała się do skoku-Czemu skok z klifu? Nie lepiej byłoby zejść na dół i przejść przez portal jak cywilizowani ludzie?
-Spójrz na to z tej strony: jeśli skoczysz z dużej wysokości to niemal natychmiast zejdziesz na dużą głębokość. Jeszcze lepiej byłoby jakbyś wypuściła całe powietrze z płuc, wtedy szybciej opadłabyś na dno.
-A po co mi zejść na dno? Tam jest przynajmniej dziesięć metrów głębokości! Nie dam rady!
-Bo to jest cały myk. Musisz dotknąć dna, by wypłynąć w zupełnie innym świecie.-mruknęła pobłażliwie Katherina, przypominając sobie ostatnią rozmowę z Seraphinem. Nie zwlekając ani momentu dłużej, dziewczyna zrobiła duży krok, tym samym wchodząc na najwyższy punkt klifu.
Niezbyt podobała się jej myśl o przymusowej kąpieli w chłodnej wodzie.
-Najlepiej żebyś jeszcze nie oddychała, szybciej opadniesz na dno.-usłyszała złośliwy głos Hayley, który rozległ się tuż przy jej uchu. Białowłosa nie miała szans jej odpowiedzieć, gdyż ułamek sekundy później poczuła chłodne dłonie dziewczyny na swoich plecach...
....i poczuła, że spada w objęcia spienionych fal morskich i jeszcze dalej.
       Hayley wybuchła śmiechem, widząc jak dziewczyna znika w szaro-niebieskim oceanie. W międzyczasie obejrzała się za siebie, sprawdzając czy nikt przypadkowy nie był świadkiem tej sceny i z ulgą zauważyła jedynie olbrzymią sowę, siedzącą na jednym z większych drzew. W bursztynowych oczach zwierzęcia ujrzała własną sylwetkę i rozwiane, ciemnorude włosy.
- Jesteś głupia, jeśli myślisz, że o szóstej nad ranem ktoś będzie przychodził na to odludzie i obserwował jak dwie nastolatki skaczą jak idiotki z klifu i się nie wynurzają.-szepnęła do siebie i zagryzła usta, czując jak strach opanowuje jej wiotkie ciało.
 Raz się żyje, pomyślała cierpko. Zamknąwszy uprzednio oczy, zrobiła dwa duże kroki i sekundę później poczuła jak szaleńczy wiatr smaga ją po policzkach niczym bat. Wpadając do lodowatej wody, z jej ust wydarł się krzyk, prawdziwej mieszanki radości ze strachem.
"Uważaj na siebie. Ja? JA zawsze na siebie uważam, zresztą co złego może mi się stać?"

                Obie nie zauważyły, że zaledwie kilometr dalej, na pagórkowatym wzniesieniu stoi zamaskowana w czarne ubrania istota, uważnie się im przyglądająca. Na twarz mężczyzny wystąpił grymas, który miał być zapewne uśmiechem.
W ciemnych oczach pojawił się błysk roztkliwienia, gdy istota gładziła ostrą powierzchnie miecza, przeznaczonego na śmierć jednej z Strażniczek.



____________________________________________________________________________
     Witam Was po tej jakże długiej przerwie :)
Rozdział pojawiłby się jeszcze później, gdyby nie fakt, że jestem chora i nie mam co robić. Tak naprawdę mam, czeka mnie zaliczenie testu z matematyki, kartkówka z chemii, test z niemieckiego.........
Nie, nie mam nic do roboty.
Jak już słyszeliście, Martyna wzięła urlop. Potrzebuje weny, pomysłów i to rozumiem. Mam nadzieję, że po urlopie od mnie wróci i będziemy razem kontynuowały prowadzenie bloga :).
Jak widziecie, akcja powoli się zmienia. Postanowiłam dać tutaj wyjaśnienie:
Czas w Aramenie płynie inaczej niż na Ziemi. W Aramenie mijają cztery dni, a na Ziemi dopiero dwa itd.
Można zaobserwować zmianę zachowania dziewczyn: Hayley bardzo niechętnie odnosiła się do pomysłu by co jakiś czas wracać do miejsca skąd pochodzi, miała ciche wyrzuty dla Katheriny. Gdyby Cuphenburt nie sprawdziła czy to miejsce naprawdę istnieje, to Hayley nadal mogłaby żyć w nieświadomości, pójść za rok na studia, założyć rodzinę............. Teraz wszystko się komplikuje, przynajmniej dla Cantley, bo Katherina wszystko przyjęła bardzo spokojnie. Od razu zaakceptowała pewne sprawy, a w poprzednim rozdziale można było mieć przedsmak tego, jak się sprawy potoczą między Katheriną a Seraphinem.
Rozdział dedykuję Agacie J., która przez dwa dni przychodziła do mnie i przynosiła mi lekcje. Wichura, deszcz, szeroka nawałnica-dla niej nic nie było straszne :D
Dziękuję Ci Aga, mam nadzieję, ze rozdział Ci się podoba :) xx
Kocham Was,
Wasza Hayley/Julson <3
PS.Nie walczcie ze swoim przeznaczeniem.











5 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. WOW rozdział cudowny *.* Taki tajemniczy no i to cudowne zakończenie ^^ Ah Jućka ty to potrafisz <3 Czekam na więcej i no pisz szybciej <33 Kocham cię i całuje mocno :**
    Zdrowiej kochana, zdrowiej :**
    PS Ja już chyba znalazłam swoje przeznaczenie <3(M.F.J.R.G.A) <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Julia :D <3 widze ze dałaś sobie radę <3 kotq mój ty kochany <3 bardzo podoba mi sie ten rozdział <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Z tego co pamiętam , to chyba pierwszy dedyk dla mnie , no chyba ze czegos nie zauwarzylam ;) Rozdzial boski *.* sliczny , piekny itd xD bardzo mi sie podoba . Fabula super <3 juz nie moge sie doczekac nastepnego. Do zobaczenia chorowitko ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. jejejejej jaki ładny roździał *_* kc.

    OdpowiedzUsuń